środa, 28 grudnia 2016

Kobziarz / Lucy Maud Montgomery

Tym razem chciałbym pochylić się nad wierszem, który z pewnością znają wszyscy wielbiciele L.M. Montgomery: chodzi o utwór Kobziarz (The Piper), którego autorem w Rilli ze Złotego Brzegu (Rilla of Ingleside, 1921) miał być poległy w bitwie pod Flers-Courcellete (15–22 września 1916) Walter Blythe, syn Ani i Gilberta. W rzeczonej powieści wiersz nie został zaprezentowany czytelnikom w całości, gdyż w tamtym czasie – w roku 1921 – jeszcze fizycznie nie istniał. Maud napisała go dużo później, a oddała do publikacji dopiero w 1942 roku wraz z maszynopisem Anii z Wyspy Księcia Edwarda (The Blythes Are Quoted). 

Kanadyjski bon wojenny (wpływy przeznaczone  były na utrzymanie żołnierzy na froncie)

Jak mogliśmy dowiedzieć się już z wcześniejszych części cyklu (głównie z wydanej w 1919 Doliny Tęczy [Rainbow Valley]), Walter Blythe – w odróżnieniu od swego brata Jema (w polskich tłumaczeniach Jima lub Kuby) – był chłopcem wrażliwym i refleksyjnym, przejawiał spory potencjał poetycki. Postać kobziarza również pojawia się już w tym tomie, a związana jest z legendą pochodzącą z Dolnej Saksonii; tłumacze polscy mieli spore problemy z przełożeniem nazwy tej postaci na język polski, stąd u Janiny Zawiszy-Krasuckiej mowa jest o „Srokatym kobziarzu”, w innych tłumaczeniach  - Grażyny Szaraniec, Bogumiły Kaniewskiej oraz Anny Dorożalskiej - pojawia się z kolei „Szczurołap”, u Jolanty Bartosik – „wędrowny grajek”. „Kobziarz”, na którego przystał Grzegorz Rejs, zdaje mi się najlepiej oddawać złożoność tej postaci.


Z jednej strony nawiązuje ona do niemieckiej baśni o Szczurołapie z Hamelin, który został przez zarząd miasta wynajęty do wypędzenia szczurów, gdyż taką umiejętność posiadał, wygrywając melodie na swojej fujarce (słowo „the pipe” posiada w języku angielskim multum znaczeń, w tym również rurki, piszczałki itd.); ponieważ jego praca nie została wynagrodzona, Szczurołap zemścił się i wyprowadził w ten sam sposób dzieci mieszkańców Hamelin – ślepo pożądały, jakby we śnie, za tajemniczą melodią Szczurołapa. Montgomery nazwała tę fantazmatyczną postać „the Pied Piper” (stąd u Zawiszy-Krasuckiej ten dziwny przydomek „Srokaty”), a trzeba dodać, że jest to oficjalne tłumaczenie postaci tytułowej wspomnianej baśni niemieckiej zatytułowanej Rattenfänger von Hameln (warto może nadmienić, że nie wyklucza się, iż ów Szczurołap był postacią historyczną – istnieją o nim notatki w kronikach miejskich; część badawców motywu widzi w nim również personifikację niemieckiego exodusu do Siedmiogrodu [Transylwanii], obecnie znajdującego się na terenie Rumunii).

Wyobrażenie Szczurołapa z Hameln z XVI-wiecznej kroniki niemieckiej

Z drugiej strony postać kobziarza w kulturze krajów związanych z historią Zjednoczonego Królestwa – w tym byłych kolonii oraz dominiów brytyjskich (jak Kanada) – oznacza po prostu kobziarza, który prowadzi do bitwy szkockie regimenty, maszerując na przedzie i wygrywając podniosłe tony. Dla mieszkańców Wyspy Księcia Edwarda, których spora część mogła pochwalić się pochodzeniem szkockim, tym właśnie – przede wszystkim – był kobziarz. Postać tę można ujrzeć w licznych filmach przedstawiających okres Wielkiej Wojny – m.in. w produkcjach Kevina Sullivana (np. w An Avonlea Christmas), gdzie umundurowani młodzieńcy z Wyspy wyprowadzani są z Charlottetown przy rzewnych dźwiękach kobzy.


Sceny z filmu An Avonlea Christmas (1998), Zachary Bennett jako Felix King

Pełen symbolicznego piękna, poetycki motyw kobziarza, pojawiający się na ostatnich stronicach Doliny Tęczy, w Rilli zostaje rozbudowany, czego najlepszym przykładem jest swoiste „proroctwo”, włożone przez autorkę w usta przyszłego żołnierza-poety, Waltera, w momencie, kiedy ogłoszony zostaje wybuch Wielkiej Wojny:
Nim ta wojna minie - rzekł cedząc słowa przez zaciśnięte zęby - każdy mężczyzna, kobieta, każde dziecko w Kanadzie będzie ją czuło. Nawet tobie, Mary, da się we znaki. Będziesz czuła ją każdym nerwem, każdą tkanką swego ciała. Będziesz płakała krwawymi łzami, przeklinając wojnę. Kobziarz przyszedł i grać będzie na swej kobzie, aż wszystkie najdalsze zakątki świata usłyszą jego straszną i niesamowitą melodię. Lata miną, nim skończy się ten straszliwy taniec śmierci, a podczas tych lat wojna napełni rozpaczą miliony serc ludzkich. 
(wszystkie przytaczane w artykule fragmenty Rilli ze Złotego Brzegu są w tłumaczeniu Janiny Zawiszy-Krasuckiej)
Na temat wiersza autorstwa Waltera Blythe’a możemy znaleźć następujące ustępy w tekście samej Rilli ze Złotego Brzegu (pierwszy akapit pochodzi z listu Waltera do Rilli, z początkowego okresu jego doświadczeń na froncie zachodnim, następne zaś od narratora):
Załączam krótki wiersz, Rillo. Pisałem go pewnego wieczoru w okopach przy świetle wątłego ogarka, właściwie myślałem o nim wówczas i nie wiem nawet, kiedy go przelałem na papier. Dawniej miewałem takie chwile natchnienia, ale nigdy nie było ono tak realne, jak teraz. Dlatego pewno wysłałem mój wiersz do londyńskiego „Spectatora”. Wydrukowali go i przysłali mi dzisiaj egzemplarz. Sądzę, że ci się będzie podobał. Jest to jedyny wiersz, jaki napisałem na froncie.
Wiersz był krótki, ale prześliczny. Po miesiącu imię Waltera stało się sławne prawie na całym świecie. Wszystkie pisma przedrukowały jego wiersz, a oddziały Czerwonego Krzyża starały się o to, aby był recytowany na wszystkich propagandowych zebraniach. Matki i siostry płakały czytając go, młodzi chłopcy pod wpływem tej poezji nabierali entuzjazmu i całe niemal społeczeństwo uważało ten krótki wierszyk za symbol bólu i łez, które owładnęły Europą. Kanadyjski chłopak w wojennych okopach napisał piękny utwór o wojnie. „Kobziarz” Waltera Blythe stał się niejako utworem klasycznym od chwili, kiedy został wydrukowany.
Rilla przepisała go do swego pamiętnika na samym początku opisanych zdarzeń z ubiegłego tygodnia.

20 czerwca 1916 roku, kiedy wiersz już się „uklasycznił”, Rilla napisze w swoim pamiętniku:
Pan Meredith żegnał żołnierzy serdeczną przemową, a Rita Crawford recytowała „Kobziarza”. żołnierze wrzeszczeli jak opętani: „Pójdziemy, pójdziemy, nie stracimy wiary”, ja zaś byłam taka dumna, że to mój najdroższy brat napisał ten wiersz, który prawie wszyscy w Glen umieli na pamięć. A potem spoglądałam na khaki szeregi i dziwiłam się, Ŝe niemal ci wszyscy żołnierze byli tymi samymi chłopcami, z którymi niegdyś bawiłam się, jak byli jeszcze dziećmi. Coś widocznie nagle zrodziło się w ich duszach, coś oderwało ich od ziemi ojczystej, szli na zew Srokatego Kobziarza.

Po bitwie pod Flers-Courcelette i śmierci Waltera Rilla otrzymuje list, w którym Walter – w wigilię swojej śmierci – znów proroczo przywołuje figurę kobziarza:
Rillo, wiesz, że miewałem zawsze jakieś wizje. Przypominasz sobie Srokatego Kobziarza - nie, ty tego pamiętać nie możesz - byłaś wówczas za młoda. Pewnego wieczoru, bardzo dawno temu, gdy Nan, Di, Jim i Meredithowie oraz ja siedzieliśmy w Dolinie Tęczy, nawiedziła mnie wizja, która była proroctwem dzisiejszych dni. Rillo, widziałem Kobziarza idącego przez Dolinę, a za nim ciągnęła się smuga srebrzystego pyłu. Wszyscy obecni myśleli, że blaguję, ale ja naprawdę go widziałem w owej chwili. Wyobraź sobie, Rillo, że po raz drugi widziałem go wczoraj. Widziałem go, jak szedł przez pole, od strony naszych okopów do okopów niemieckich, widziałem jego wysoką postać, jak trzymał kobzę, a za nim szły masy chłopców w mundurach. Rillo, powiadam ci, że go widziałem, to nie była fantazja. Słyszałem wyraźnie wygrywaną przez niego melodię, potem zniknął. Ale widziałem go i orientowałem się, co to znaczy, orientowałem się, że ja jestem wśród tych, którzy idą za nim. Rillo, Kobziarz zagra mi melodię śmierci jutro. Czuję to na pewno. Wyobraź sobie, że nie lękam się wcale. Gdy dowiesz się o tym, że zostałem zabity, przypomnij sobie moje słowa. Zdobyłem tutaj w okopach swą wolność, uwolniłem się od lęku. Nigdy już lękać się nie będę - nawet śmierci, nawet życia, jeżeli będę żył dalej. Życie mżŜe byłoby dla mnie trudniejsze, bo nigdy już nie będzie posiadało dawnego piękna. Lecz czy mi życie sądzone, czy śmierć, nie lękam się, Rillo-ma-Rillo, i nie jest mi przykro, że tutaj przyszedłem. Jestem zadowolony. Nigdy nie będę już pisał poezji, o czym marzyłem niegdyś, lecz pomogłem wywalczyć w Kanadzie prawa dla poetów przyszłości dla poetów i marzycieli nie tylko Kanady, ale całego świata. Tak, zadowolony jestem, że tu przyszedłem, Rillo. Walczymy wszyscy za przyszłość i zwyciężymy, nie wolno o tym wątpić ani przez chwilę, Rillo. Bo nie tylko żywi walczą - umarli walczą także. Armia umarłych nie może zostać przez nikogo zwyciężona.

Tymczasem kiedy w 2011 tom Ania z Wyspy Księcia Edwarda (The Blythes Are Quoted) ukazał się na rynku polskim, czytelnicy – zapoznawszy się z całością wiersza – poczuli się zawiedzeni; oczekując wrażeń, jakie obiecane im zostały w Rilli, ta „przeciętna rymowanka” – jak określony został wiersz – mogła rozczarować. Przyznam, że w momencie, kiedy sam zapoznałem się z tym utworem (w przekładzie Doroty Wierzbickiej), sam miałem podobne wrażenia. Nie mogąc do końca uwierzyć, aby Maud – jak wiemy, zapalona, aczkolwiek nie do końca spełniona poetka, mogła swój najważniejszy wiersz po prostu tak zaniedbać, zajrzałem do oryginału; i tutaj, dzięki Bogu, nie przeżyłem rozczarowania! The Piper w oryginale jest utworem pięknym, podniosłym, bogatym w znaczenia, gęstym semantycznie. Jaka szkoda, że tłumaczce nie udało się oddać (w miejscu, które – jak łatwo się domyślić – rozpropaguje ten wiersz najszerzej!) ani jego nastroju, ani rytmu, ani treści!

Oto oryginał wiersza The Piper:
One day the Piper came down the Glen… 
Sweet and long and low played he! 
The children followed from door to door, 
No matter how those who loved might implore, 
So wiling the song of his melody 
As the song of a woodland rill.  
Some day the Piper will come again 
To pipe to the sons of the maple tree! 
You and I will follow from door to door, 
Many of us will come back no more… 
What matter that if Freedom still 
Be the crown of each native hill? 

Nie wdając się na razie w szczegóły znaczeniowe, poddaję ten utwór krótkiej analizie: składa się z dwóch zwrotek (każda o sześciu wersach) o nieregularnej liczbie sylab: ta oscyluje od najniższej 7 (drugi wers pierwszej zwrotki) po 10 (czwarty i piąty wers pierwszej zwrotki, drugi i trzeci wers zwrotki drugiej). Nieregularna liczba sylab, obca dla polskiego ucha, zostaje jednak wyrównana pauzami, które również potrzebują swojego czasu „sylabowego” na wybrzmienie – w ten sposób, odpowiednio czytany, utwór nie sprawia wrażenia pociętego, lecz płynnego. To, co determinuje jego potoczystość, to stała liczba akcentowanych sylab – i w tym wypadku obie zwrotki posiadają identyczną budowę, tzn. tę samą ilość tzw. zestrojów akcentowych – różnych stóp metrycznych. W obu zwrotkach pierwsze cztery wersy mają po 4 akcentowane sylaby, dwa ostatnie zaś po 3. W zestawieniu tabelarycznym opisany powyżej układ wygląda w ten oto sposób:

Zwrotka pierwsza:                                                         Zwrotka druga:
Sylaby/sylaby akcentowane:                                    Sylaby/sylaby akcentowane:
9/4                                                                                       9/4
7/4                                                                                       10/4
9/4                                                                                       10/4
10/4                                                                                     9/4
10/3                                                                                     8/3
8/3                                                                                       8/3

W swym wierszu Maud stosuje różne stopy metryczne, w którym przeważają jamby oraz anapesty – dwu- lub trzysylabowe stopy z ostatnią sylabą akcentowaną.


Rymy ułożone są w następujący sposób:

Zwrotka pierwsza:                                                         Zwrotka druga:
a                                                                                            a
b                                                                                           b
c                                                                                            c
c                                                                                            c
d                                                                                           e
e                                                                                           e

Oto zaś oficjalne tłumaczenie wiersza w przekładzie Doroty Wierzbickiej, zamieszczony na początku Ani z Wyspy Księcia Edwarda:
Czy pamiętasz te chwile, kiedy Kobziarz zawitał? 
Czy pamiętasz dźwięk kobzy i dolinę wśród pól? 
Wielu poszło słuchając czaru jego wołania, 
Mimo przestróg, ostrzeżeń, gorzkich słów pożegnania. 
Wabił pieśnią wędrowca, cudną magią muzyki, 
Delikatnie szemrzącej niczym leśne strumyki. 

Przyjdzie Kobziarz raz jeszcze w pełną cieni dolinę, 
Zagra znów swoje pieśni pośród klonów i traw. 
I pójdziemy raz jeszcze znów od domu do domu, 
I umierać w cierpieniu nie żal będzie nikomu. 
Czy zaboli? Zaboli, lecz dźwięk rogu wolności 
Zabrzmi znów tryumfalnie cudną pieśnią przyszłości. 

Można od razu wyczuć, że polskie tłumaczenie ma zdecydowanie więcej sylab. W układzie tabelarycznym wygląda to w następujący sposób:

Zwrotka pierwsza:                                                         Zwrotka druga:
Sylaby/sylaby akcentowane:                                    Sylaby/sylaby akcentowane:
14/4                                                                                     14/4
13/4                                                                                     13/4
14/4                                                                                     14/4
14/4                                                                                     14/4
14/4                                                                                     14/4
14/4                                                                                     14/4

A więc poza wersem drugim (w obu zwrotkach) – po których zamiast ostatniej, brakującej sylaby można umieścić krótką pauzę – wszystkie zwrotki mają tę samą liczbę sylab oraz tę samą liczbę sylab akcentowanych. Tłumaczka wykorzystała tutaj typ wiersza anapestycznego, który posiada w polszczyźnie ugruntowaną tradycję (m.in. utwór Czaty Adama Mickiewicza). Szkoda, że zrezygnowała ze skrócenia dwóch ostatnich wersów w zwrotkach, który to zabieg wpływa na odbiór wiersza i nadaje mu podniosły, wojenny ton.


Tłumaczka praktycznie odwzorowała układ rymów, ale tylko w przypadku pierwszej zwrotki: nie zdecydowała się wykorzystać w drugiej zwrotce rymów ze zwrotki pierwszej (oraz, co jest już horrendum tłumaczeniowym, wielce istotnego powtórzenia frazy „from door to door”, do którego nawiązanie pojawia się jedynie w drugiej zwrotce!), co zdecydowanie negatywnie wpływa na koherencję wiersza:

Zwrotka pierwsza:                                                         Zwrotka druga:
a                                                                                            a2
b                                                                                           b2
c                                                                                            c2
c                                                                                            c2
d                                                                                           d2
e                                                                                           d2

Te – tylko na pozór nudne – szczegóły formalne wiersza determinują jego odbiór i przy próbie tłumaczenia – co, jak wiemy, w przypadku poezji jest wyjątkowo trudnym zadaniem – nie powinny zostać zignorowane, a mam wrażenie, że tak w tym wypadku się stało – z powodu braku doświadczenia, braku czasu?

Przechodząc następnie do szczegółów semantycznych, nadmienię, że postaram się je omówić pokrótce. Początek oryginału: “One day the Piper came down the Glen” nawiązuje w swojej budowie do ballady, narzuca charakter epicki, opisu konkretnego wydarzenia historycznego; polski przekład zaś, rozpoczynający się od frazy: “Czy pamiętasz te chwile...”, nacechowuje utwór niepotrzebnym i nieprzystającym tutaj liryzmem (“chwile” zaś w liczbie mnogiej odbierają całemu zdarzeniu jednorazowości, niepotrzebnie je multiplikując). Słowo “Glen”, pisane w oryginale wielką literą, nawiązuje oczywiście do miejscowości Glen St. Mary, z której pochodził Walter-poeta; polska tłumaczka nie uwzględniła (bądź uznała za nieistotną) tę informację, zamieniając Glen St. Mary na “dolinę wśród pól” (umieszczając ją zresztą w drugim, istotnym w oryginale wersie, w którym Montgomery różnymi – paradoksalnymi – epitetami określa grę kobziarza: “Sweet and long and low played he!” (słodko i długo – czyli nęcąco, przyjemnie, ale również rzewnie, smutno – elegijnie, poważnie). W oryginale to dzieci poszły za muzyką kobziarza, nie zaś “wielu”, a ostrzegały ich przed tym osoby, które darzyły ich miłością – nie odwodziły ich od tego bezosobowe przestrogi (skąd zresztą wzięły się tu “gorzkie słowa pożegnania”?)

W zwrotce drugiej dochodzi, zdaje się, do jeszcze gorszego horrendum: przestroga podmiotu lirycznego odnosi się do “sons of the maple tree”, nie zaś do mieszkańców “pełnej cieni doliny” (nawiązanie psalmiczne tłumaczki?) pośród klonów i traw; dla każdego obeznanego co nieco z geografią światową wiadome jest, że drzewo klonu jest symbolem Kanady! A więc to synów tego kraju wyprowadzi na wojnę kobziarz, z których – jak mówi nam oryginał – wielu nie powróci (warto zwrócić uwagę, że następuje tutaj identyfikacja podmiotu lirycznego z ofiarą kobziarza – “You and I will follow”, “Many of us will come back no more”), nie zaś – za polskim przekładem – “nie będzie nikomu żal umierać”. Końcowe dwa wersy zostały przez tłumaczkę oddane w zupełnie wolny sposób: śmierć poległych – w oryginale – ma zapewnić wolność, która ukoronuje każde rodzime wzgórze; w polskim przekładzie “dźwięk rogu wolności zabrzmi znów triumfalnie cudną pieśnią wolności”.

Jak nietrudno zauważyć, tłumaczka odebrała Kobziarzowi nie tylko wszystkie jego walory dźwiękowe i poetyckie, ale również całą jego kanadyjskość -  sprowadzając wszelkie lokalne treści do uniwersalnego przekazu związanego z doświadczeniami żołnierzy na froncie wojennym.

Tyle w kwestii tłumaczenia… Jeśli kogoś zainteresuje ten temat, może niech będzie to zalążkiem refleksji nad kwestią tłumaczeń poezji (ale nie tylko) na nasz rodzimy język oraz zaufania owym przekładom i dokonywania na ich podstawie ocen obcych autorów… Na szczęście wielbiciele Montgomery zaproponowali (głównie na forach jej poświęconych) własne tłumaczenia wiersza (niektóre z nich jeszcze zanim wyszła w Polsce Ania z Wyspy Księcia Edwarda), dużo lepsze i wierniejsze od przekładu, który dokonała profesjonalna tłumaczka i który opublikowało Wydawnictwo Literackie. 

John McCrae - pierwowzór postaci Waltera Blythe'a?

Ciekawostką jest, co zainspirowało Montgomery do stworzenia tego wiersza oraz na jakiej postaci wzorowała swojego Waltera Blythe’a – poległego poetę. Również sama historia wiersza, którą przedstawiła w Rilli (a którą starałem się oddać w przytoczonych powyżej cytatach) jest zainspirowana historią prawdziwego wiersza, który wyszedł spod pióra kanadyjskiego żołnierza poety – Johna McCrae'a (1872–1918) – i już na zawsze nadał Wielkiej Wojnie symbol czerwonego, rozkwitłego maku (Remembrance poppy).


Widowiskowe obchody setnej rocznicy wybuchu Wielkiej Wojny - wokół londyńskiej Tower ustawiono 888,246 ceramicznych maków (2014)

John McCrae, czterdziestodwulatek w momencie, kiedy wybuchła I wojna światowa, nie był już czynnym żołnierzem, na własne życzenie jednej przystąpił do niej w charakterze chirurga polowego. Po traumatycznych doświadczeniach związanych ze śmiercią swego przyjaciela po tzw. II bitwie pod Ypres (kwiecień/maj 1915 roku) napisał 3 maja wiersz zatytułowany In Flanders Fields (Wśród Flandrii pól/Na polach Flandrii), który ponad pół roku później, 8 grudnia, wyszedł w londyńskim magazynie “Punch”. Utwór zyskał uznanie i sławę dosłownie w momencie publikacji i jest do dziś jednym z najczęściej cytowanych i przytaczanych wierszy związanych z Wielką Wojną (jego fragment jest powielany do dziś na dziesięciodolarowym banknocie kanadyjskim). 

Oto tekst wiersza w oryginale:
In Flanders fields the poppies blow
Between the crosses, row on row,
That mark our place: and in the sky
The larks still bravely singing fly
Scarce heard amid the guns below. 

We are the dead: Short days ago,
We lived, felt dawn, saw sunset glow,
Loved and were loved: and now we lie
In Flanders fields! 

Take up our quarrel with the foe
To you, from failing hands, we throw
The torch: be yours to hold it high
If ye break faith with us who die,
We shall not sleep, though poppies grow
In Flanders fields.
A oto jego (moim zdaniem najbardziej udane) tłumaczenie na polski, zapożyczenia z bloga "tichy":
Wśród Flandrii pól kwitnący mak
krzyża za krzyżem barwi szlak,
kres naszych dróg. Skowronka lot
wzbija się ponad armat grzmot
co śpiew mu głuszy - dzielny ptak.
 
Nasz los to Śmierć. Wciąż życia smak
w pamięci trwa, choć miłość wszak
nie kończy się, nasz grób jest tu,
wśród Flandrii pól.  

Podejmij walkę, tam wciąż - wróg,
weź z rąk omdlałych złoty róg.
Niech zabrzmi znów, nie zawiedź nas,
Bo zburzysz nam spoczynku czas.
Zbudzimy się, choć maki śpią
Wśród Flandrii pól.
Wiersz, którego charakter najpierw przypisywała (na kartach Rilli), a później próbowała – z powodzeniem lub nie – oddać Montgomery, ugruntował w krajach angielskojęzycznych (a w obecnych czasach globalnej wioski już, zdaje się, w całym zachodnim świecie) symbol czerwonego maku jako rozpoznawalnego znaku Wielkiej Wojny. Przepiękna ta metafora polnego kwiatu barwy krwi poległych pochodzi z prozaicznego być może faktu, iż wybuchy bomb na polach Flandrii podczas wiosennych miesięcy, w trakcie których toczyła się wspomniana bitwa – rozproszyły nasiona maków po całym jej terenie; stąd też ciała poległych żołnierzy faktycznie wyglądały jak dzieci, które zasnęły magicznym snem na łąkach pełnych kwiatów… Przypomnijmy sobie scenę z powieści Franka L. Bauma Czarodziej z Krainy Oz (The Wonderful Wizard of Oz, 1900), w której uciekający przez pola pełne maków bohaterowie schwytani zostali w pułapkę, gdyż narkotyczna woń tych kwiatów miała ich na zawsze uśpić – z makówek wyrabia się przecież opium…

Ozdobne wydania utworu McCrae'a, zawsze z towarzyszącymi mu kwiatami maku

Co jeszcze ciekawsze, na wiele lat przed Wielką Wojną Lucy Maud Montgomery miała szansę poznać przyszłego wielkiego poetę osobiście – w 1910, podczas wizyty Generalnego Gubernatora Kanady na Wyspie Księcia Edwarda (dla zainteresowanych: szczegółowe informacje na ten temat znajdziecie w tym artykule). Nigdzie niestety nie zanotowała żadnej informacji dotyczącej ewentualnego zawarcia znajomości z doktorem McCrae’em, jednak po latach z pewnością fakt ten wiele dla niej znaczył. 

Ilustracja z magazynu "Kanada in Khaki" (1917-1919), nawiązująca do już wtedy słynnego wiersza In Flanders Fields

The Piper, jak wiemy, w swej ostatecznej wersji jest wierszem dwuzwrotkowym; pierwotnie jednak miał się składać, podobnie jak wiersz Johna McCrae'a, ze zwrotek trzech: informację tę możemy odnaleźć w specjalnym wydaniu rękopisu Rilli ze Złotego Brzegu, Readying Rilla : An Interpretative Transcription of L. M. Montgomery's Manuscript of 'Rilla of Ingleside' by Lucy Maud Montgomery, która ukazała się bardzo niedawno, w 2016 roku. Kiedy znajdziemy odpowiednie miejsce (cytowane powyżej) opisujące Kobziarza, łatwo spostrzec, że słowo “three” w odniesieniu do długości wiersza zostało przez autorkę w jednym fragmencie przekreślone, ale dodane w osobnej, dołączonej później do tekstu notatce - co ciekawe, w klasycznym polskim tłumaczeniu Janiny Zawiszy-Krasuckiej ta informacja została pominięta (co w tym przypadku paradoksalnie wyszłoby na korzyść koherencji Kobziarza), w innych, wspomnianych przeze mnie powyżej, jednak się pojawia.


Serdecznie podziękowania dla Agnieszki Maruszewskiej za pożyczenie mi egzemplarza Readying Rilla oraz uściślenie informacji dotyczących polskich przekładów Rilli ze Złotego Brzegu

środa, 14 grudnia 2016

Ania z Wyspy Księcia Edwarda / Lucy Maud Montgomery

Ostatnio skończyłem wreszcie lekturę Ani z Wyspy Księcia Edwarda, czyli – według oficjalnej klasyfikacji tego zbioru opowiadań – dziewiątej części cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza i jej rodzinie. Można powiedzieć, że moja podróż z tym cyklem dobiegła właśnie końca – a finał jej rozciągnął się bardzo w czasie, bo zaczął się w 2013 roku, kiedy to na bibliotecznej półce natknąłem się na tę pozycję. Wcześniej w ogóle o niej nie słyszałem, tamten zaś rok był w moim przypadku swoistym powrotem po latach do Montgomery – zacząłem zagłębiać się w jej twórczość w szerszym kontekście, czytałem biografię, opowiadania... I właśnie ta pierwsza reakcja na istnienie tego zbioru była dość znamienna – z miejsca odrzuciłem zamysł przeczytania tego wydawnictwa. Uznałem, z zasady mylnie, że skoro nie ukazał się on za życia autorki (a nie znałem wtedy jeszcze szczegółów historii tej pozycji, jej dość skomplikowanych i tajemniczych dziejów) to nie był on po prostu przeznaczony czytania. Zresztą, Rilla ze Złotego Brzegu (Rilla of Ingleside, 1921) stawowi wspaniałe zwieńczenie najsłynniejszego cyklu Montgomery. Podświadomie chciałem chyba po prostu zanegować istnienie tego „dodatku”.

Pierwsze polskie wydanie Ani z Wyspy Księcia Edwarda (Wydawnictwo Literackie, 2011)

Do Ani z Wyspy Księcia Edwarda powróciłem myślami w tym roku, kiedy zacząłem prowadzić bloga i – również ze względu na zadzierzgnięcie znajomości z prawdziwymi wielbicielami Montgomery, którzy przeczytali wszystko, co tylko jest sygnowane jej nazwiskiem – nieznajomość tego tytułu, jak zresztą wszystkich pozostałych, wydała mi się po prostu ignorancją. Poza tym – szczerze mówiąc – stęskniłem się już trochę za Blythe’ami i uznałem, że w zasadzie z przyjemnością coś o nich przeczytam. Tyle o moich prywatnych sprawach.

Muszę wspomnieć, że wiele osób napisało już sporo o tej książce: na forach poświęconych twórczości Montgomery, na blogach i serwisach literackich. Nie chcę tych informacji tutaj bynajmiej powtarzać, chciałbym jedynie podzielić się kilkoma swoimi przemyśleniami oraz informacjami dotyczącymi polskich dziejów wydawniczych tej pozycji.

Wydane w 2009 roku w Kanadzie przez Benjamina Lefebvre’a książka The Blythes Are Quoted została zareklamowana jako odkryty na nowo manuskrypt niewydanej części cyklu o Ani i Blythe’ach, który właśnie po raz pierwszy ujrzał światło dzienne – dobry chwyt marketingowy. W rzeczonej książce jednak sam wydawca przyznaje, że okrojona wersja tego dzieła ukazała się w roku 1974 pod tytułem The Road To Yesterday (co ciekawe, w tym samym 2009 roku w Polsce ukazał się właśnie po raz pierwszy jej przekład zatytułowany Spełnione marzenia [tłum. Paweł Ciemniewski]). Lefebvre pisze o tym, że w wydaniu pełnego dzieła znajduje się pominięte przez wydawcę opowiadanie (o tym dokładniej za chwilę), które ze względu na swoją skandalizującą treść nie mogło zostać wydane już wtedy, kiedy Maud złożyła w wydawnictwie maszynopis (a było to, jak wiedzą zagorzali wielbiciele, na dzień przez jej śmiercią, która nastąpiła 24 kwietnia 1942 roku). Poza tym wydawca z lat 70-tych odrzucił również interludia, zawierające wiersze Montgomery – część z nich wydane wcześniej, podobnie jak i opowiadania, w różnych czasopismach, których autorstwo przypisane zostaje przez nią albo Ani Blythe albo jej synowi, poległemu na zachodnim froncie w czasie I wojny światowej Walterowi Blythe’owi (zginął w bitwie pod Flers-Courcellete w 1916 roku).

Tom podzielony jest na dwie części, o czym informuje nas na wstępie sama autorka: pierwsza część (stanowiąca ponad 2/3 objętości książki) to opowieści, których akcja toczy się przed Wielką Wojną, część druga zaś – analogicznie – opisuje wydarzenia po niej; nie jest to jednak krótki okres, bowiem w ostatnim opowiadaniu – Droga to Wczoraj (tytułowa opowieść wydania kanadyjskiego z 1974) mowa jest już o toczącej się II wojnie światowej.

Pierwsze polskie wydanie Spełnionych marzeń (2009)

Lefebvre przyznaje, że opowiadania składające się na The Blythes Are Quoted (tytuł ten został nadany przez niego) ukazały się wcześniej w czasopismach kanadyjskich oraz amerykańskich i solennie wymienia je w swoim posłowiu. Zupełnie nowym, wcześniej niepublikowanym materiałem są więc jedynie te krótkie interludia, zawierające wspomniane wiersze. W pozostałe opowiadania zostały wplecione postaci z rodziny Blythe’ów, w tym również postać ich gospodyni Zuzanny (Susan) Baker, kilkakrotnie również zmieniono ich lokalizację, tak aby wydarzenia toczyły się albo w samym albo w sąsiedztwie Glen St. Mary, miasteczka, nieopodal którego leży słynny dom Blythe’ów, Złoty Brzeg.

Opowieści ze Złotego Brzegu - wydane w latach 90-tych przez wydawnictwo Novus Orbis; zbiór wybranych opowiadań ze Spełnionych marzeń (8) oraz trzech z innych zbiorów

W trakcie zaznajamiania się w treścią Ani z Wyspy Księcia Edwarda miałem wrażenie, że skądś już znam niektóre te opowiadania – a muszę przyznać, że nie czytałem nigdy wcześniej Spełnionych marzeń ani Opowieści ze Złotego Brzegu, które zawierają część opublikowanego przez Lefebrvre’a materiału. Tak było już w przypadku pierwszego opowiadania zatytułowanego Paru głupców i jedna święta, które jako jedyne (najdłuższe w całym zbiorze) „wypadło”, oprócz Blythe’owskich interludiów, ze Spełnionych marzeń. Byłem pewien, że to bardzo dobre skądinąd kryminalne opowiadanie z wątkiem ducha (nieco gotyckie) gdzieś już czytałem; jak udało mi się wkrótce ustalić, jego wcześniejsza wersja – bez Blythe’ów i w innym otoczeniu – została wydane również w Polsce w zbiorze opowiadań Biała Magia (Among the Shadows, 1990; wydanie polskie – 1994, Novus Orbis) pt. Świątobliwa oszustka (tłum. Joanna Kazimierczyk). Jeśli pominąć kwestię obecności w nim członków rodziny Blythe’ów oraz nieco zmienioną motywację bohaterki (o tym również wkrótce nadmienię), można uznać, że – podobnie jak to miało miejsce w Kanadzie – poza interludiami nie ma w tym tomie dla polskich wielbicieli Maud nic nowego!

Bardzo wiele napisano już o tym, jak Lefebvre przesadnie wyeksponował tematykę książki i określił ją mianem sensacyjnej – nie chcę się o tym rozpisywać, aczkolwiek przychylam się do tej opinii; o bardzo podobnym zabiegu marketingowym pisałem przy okazji Długiej i zgubnej pogoni miłosnej Louisy May Alcott w osobnym poście. Dyskutowano również wybór polskiego tytułu, który postrzega się jako kolejny zabieg wzmagający sprzedaż (przynależność do cyklu, gdyż zawiera imię Ani, która w przypadku tego zbiorku jest zdecydowanie postacią drugoplanową – dla porównania, zdecydowanie częściej pojawia się tutaj jej mąż, doktor Gilbert Blythe; mylnie zresztą można by połączyć ten tytuł z Anne of The Island, trzecią częścią cyklu, znaną w Polsce najszerzej jako Ania na uniwersytecie [tłum. Janina Zawisza-Krasucka], jedynie przekład Andrzeja Magórskiego [Marcelego Tarnowskiego] nosił tytuł przetłumaczony z oryginału, Ania z Wyspy).

Głównym bohaterem (aczkolwiek w lwiej części nieobecnym), wokół którego skupione są wszystkie rozmowy w drugiej części zbioru, jest w moim odczuciu Walter Blythe – poległy syn doktorostwa Blythe’ów. Jego śmierć jest przełomowym wydarzeniem w tej rodzinie, wspólną traumą, przez którą znana do tej pory sielanka pryska niczym bańka mydlana. W interludiach niekiedy przytaczane są nie tylko wypowiedzi, ale również myśli bohaterów – niektóre z nich, te najbardziej osobiste i bolesne, nie zostają nigdy wypowiedziane na głos; widzimy, że w pewien sposób otwarta komunikacja w tej rodzinie została na zawsze zaprzepaszczona, część spraw bagatelizuje się, spłaszcza zwykłymi banałami, mam nawet wrażenie, że sama Ania niechętnie powraca do wspomnień o swoim minionym życiu – to raczej Gilbert wypytuje ją o to i owo, a Ania zbywa go jakąś prostą, niewiele wnoszącą odpowiedzią. Czytanie i komentowanie wierszy odbywa się o zmierzchu (stąd też interludia podzielone są na „wieczory” – w części pierwszej jest ich 7, w drugiej jedynie 4. Śmierć Waltera, podobnie jak Wielka Wojna w finale Doliny Tęczy (Rainbow Valley, 1919), zapowiedziana jest w części pierwszej, a to za sprawą wrażenia, jakie wywiera na chłopcu wiersz Ani pt. Do upragnionego przyjaciela:
Walter Blythe, w myśli: „Mam nadzieję, że spotkam kiedyś takiego przyjaciela”.
Głos, którego nikt nie słyszy: „Spotkasz. A jej imię to Śmierć”.
Wielka Wojna, jak wiemy, zmieniła Anię Shirley w sposób nieodwracalny, o czym przypomina nam również krótki wtręt w opowiadaniu Przyganiał kocioł garnkowi:
Ciasto upiekę sama – powiedziała Ania ze śmiechem. Tym samym śmiechem, z którego słynęła. Bo nie nadeszła jeszcze Wielka Wojna, a na twarz Ani nie padł cień.
Słynny wiersz WalteraKobziarz (The Piper) który – jak wiemy z Rilli ze Złotego Brzegu – doczekał się szerokiej recepcji na całym świecie – został zamieszczony przez Montgomery na początku tomu; inny wiersz przypisany Walterowi, Pokłosie (The Aftermath), z kolei go zamyka. Trzeba nadmienić, że wiersze przedrukowane w polskim wydaniu nie są tłumaczone przez Ciemniewskiego, lecz przez Piotra Budkiewicza i Dorotę Wierzbicką – jest to temat na osobne badania.

Sporo emocji wśród polskich czytelników wywołało pojawienie się na ostatniej stronie książki słowa Holokaust. Mnie również to bardzo zaintrygowało, zważywszy, że w swym obecnym znaczeniu – Zagłady Żydów (Shoah) – w roku 1942, kiedy Maud składała manuskrypt u wydawcy, nie było jeszcze w użyciu; termin ten ukuty został na przełomie lat 40-tych i 50-tych, a w 1942 roku fakt w ogóle istnienia obozów koncentracyjnych w samej Europie nie był większości znany – tym bardziej na półkuli zachodniej. Sprawę wyjaśnia porównanie z oryginałem – tutaj słowo holocaust pisane jest małą, nie zaś wielką literą, a stwierdzenie Ani, iż dobrze się stało, że Walter zginął na wojnie, gdyż nie byłby w stanie żyć ze świadomością „potworności Holokaustu” powinno brzmieć „potwornej zagłady” lub „masakry”. Tutaj możemy winić tylko Ciemniewskiego.

Jeśli skupić się na rodzinnej historii Blythe’ów, wymowa dzieła jest, w moim odczuciu, jednak bardziej gorzka niż słodka. Ostatnie zdanie powieści, nawiązujące jeszcze do ofiary Waltera, jest gorzką konkluzją: "Kto powiedział: <<Zapominamy, bo musimy>>? Miał z pewnością rację."

Co jeszcze może nas, znawców Maud, tutaj zaskoczyć? Wiele osób próbowało doszukiwać się między wierszami prozy Maud (w tym przede wszystkim w ostatniej części trylogii o Emilce) podtekstów erotycznych: w przypadku kilku opowiadań z Ani z Wyspy Księcia Edwarda uderzyła mnie śmiałość, z jaką Maud wreszcie do tej tematyki podeszła. I tak w przytaczanej już opowieści Przyganiał kocioł garnkowi natrafiamy na taki oto opis:
Dotyk palców Dona powodował delikatne dreszcze, które wędrowały w górę ramienia niczym fale nieziemskiego ognia. Czy inne dziewczyny też czuły coś podobnego, gdy dotykali ich chłopcy? 
W Niepozornej kobiecinie powiedziane jest już otwarcie: „Kochali się codziennie...”, w Drodze do Wczoraj zaś w następującym fragmencie Maud zdecydowanie nie sięgała po eufemizmy:
W następnej chwili [Susette] znalazła się w jego ramionach; pocałował ją – był to długi, dziki, gwałtowny, odbierający dech w piersiach pocałunek.
Zmiany w warsztacie Maud, które tak przesadnie akcentował Lefebvre, dla mnie stały się widoczniejsze w momencie, kiedy zacząłem porównywać opowiadanie otwierające zbiór (Paru głupców i jedna święta [Some Fools and a Saint]) z jego pierwowzorem z 1931 roku. Jego redakcja nie skończyła się jedynie na dodaniu postaci z rodziny Blythe’ów oraz zmienienia lokalizacja na Glen St. Mary; zmianie uległa również motywacja głównej bohaterki: w pierwotnej wersji jej zły stan psychiczny i złą naturę obserwatorzy tłumaczyli faktem, że pochodziła ona z rodziny alkoholików. W latach 40-tych, kiedy Maud przeredagowywała tę opowieść, to darwinistyczne uwarunkowanie, kojarzące się ze szkołą naturalizmu (w rodzaju Upiorów Henrika Ibsena czy też Przed wschodem słońca Gerharta Hauptmanna) trąciła już ewidentnie myszką – Maud zrezygnowała z niej, akcentując z kolei traumatyczne doświadczenie, jakim było dla bohaterki uczestnictwo w ślubie jej ukochanego w charakterze druhny. Widzimy tutaj wyraźnie przejście z rozwiązań naturalistycznych w motywację psychologiczną.

Drugie polskie wydanie Ani z Wyspy Księcia Edwarda (Wydawnictwo Literackie, Kolekcja z Zielonego Wzgórza, 2015)

Najlepszym, moim zdaniem, opowiadaniem w zbiorze jest Niepozorna kobiecina (A Commonplace Woman) – szokującą historia staruszki, która na łożu śmierci wspomina swoje życie; pogardzana i żałowana przez rodzinę przede wszystkim z tego powodu, iż nigdy nie zakosztowała żadnych życiowych przyjemności. Tymczasem okazuje się, że doświadczyła ona wszystkiego: wielkiej miłości, porzucenia, nieślubnej ciąży, rezygnacji z własnego dziecka, w końcu również – poniekąd dobrowolnie – została morderczynią; fakty te zaś utrzymuje w ścisłej tajemnicy. Czytając to opowiadanie przede wszystkim chyliłem czoła przed mistrzowskim warsztatem Maud – dla mnie przeszła tutaj samą siebie. Po drugie, przypominało mi ono historię opisaną przez rówieśnicę Maud, amerykańską pisarkę Edith Wharton (1862–1937), która w swojej Starej pannie (The Old Maid) ze zbioru Old New York (1924) stworzyła bardzo podobną postać. Czy Maud znała tę historię – nie jestem w stanie stwierdzić, jednak jej własna wersja tego motywu jest zdecydowanie mroczniejsza i brutalniejsza.

W polskim wydaniu niestety obecne są również drobne błędy edytorskie – widać wyraźnie, że interludia (2011) oraz posłowie tłumaczone były przez Ciemniewskiego w sporym odstępie czasowym w stosunku do Spełnionych marzeń (2009),  bowiem w pewnym interludium mowa jest o Faith Meredith, podczas gdy w jednym z opowiadań występuje ona – zgodnie z polską tradycją – pod imieniem Flory. Wprawne oko dostrzeże również inne potknięcia, takie jak zamiana tytułów opowiadań w posłowiu.

P.S. Serdecznie dziękuję Agnieszce Maruszewskiej z Pokrewnych dusz za pomoc w przygotowaniu notatki o wcześniejszych polskich wydaniach opowiadań zawartych w Ani z Wyspy Księcia Edwarda.

wtorek, 6 grudnia 2016

Tajemnica Edith / Louisa May Alcott

O Tajemnicy Edith wspomniałem już we wpisie poświęconym kuriozalnemu polskiemu wydaniu powieści Rosalynn Louisy May Alcott. Jest to najwcześniejsze dziełko amerykańskiej pisarki, celebrowanej w Stanach Zjednoczonych prekursorki literatury przeznaczonej dla młodych kobiet. Nosząca w oryginale tytuł The Inheritance (Dziedzictwo) powiastka wyszła bowiem spod pióra siedemnastolatki! I trzeba przyznać, że jak na tak młodą i niedoświadczoną jeszcze pisarkę Louisa May całkiem nieźle sobie z nim poczynała.

Pierwsze amerykańskie wydanie powieści z 1997 roku

Bohaterką tej (w zasadzie) noweli jest Edith Adelon, obecnie piękna młoda panienka, posiadająca przepiękny głos i ogromny talent zjednywania sobie przyjaciół. Jej przeszłość otacza jednak mgła tajemnicy: wiadomo jedynie, że jest sierotą włoskiego pochodzenia, która została przygarnięta przez rodzinę Hamiltonów i jest przez nich traktowana jak członek rodziny. Jedynie Ida, która zazdrosna jest o towarzyskie sukcesy Edith, traktuje ją z rezerwą, która wkrótce przemieni się w otwartą niechęć – zwłaszcza, kiedy na horyzoncie pojawi się enigmatyczny Lord Percy, przystojny mlody arystokrata (inspirowany z pewnością znaną figurą pana Darcy’ego – Louisa May była wielbicielką Jane Austen), którego zatwardziałe dotąd serce zaczyna mięknąć wobec uroku młodej i powabnej kobiety.

Polskie wydanie Tajemnicy Edith z 1997 w wydawnictwie Da Capo

Ta najstarsza, debiutancka powiasta Alcott ukazała się jednak jako ostatnia z jej bogatego pisarskiego dorobku – wyszła w Stanach Zjednoczonych dopiero w 1997 roku. W tym samym roku warszawskie wydawnictwo Da Capo wydało powieść w Polsce pod zmienionym tytułem w przekładzie autorstwa Danuty Dowjat, która oprócz tego, że parała się pracą tłumaczeniową, sama jest autorką kilku powieści dla dziewcząt, które w latach 90-tych ukazywały się w serii wydawniczej magazynu „Filipinka” (Blaszki i kokony, Jak obłoki, Spotkajmy się w Regent’s Park). Zastanawia mnie, czy na zmianę tytułu mogła mieć wydana kilka lat wcześniej (w 1993 roku) przez wydawnictwo Novus Orbis powieść Marii Susanny Cummins Tajemnica Gerty (The Lamplighter)?


Idąc za ciosem (publikacja tego tytułu odbiła się dość dużym echem wśród fanów amerykańskiej pisarki) w tym samym 1997 roku nakręcono film telewizyjny, który – co sugeruje ożywiony ruch wokół tego tytułu w sieci – cieszy się wśród fanów niesłabnącą popularnością (cult following).