piątek, 14 czerwca 2019

Szkoła narzeczonych / Maria Krüger

Szkoła narzeczonych trafiła mi w ręce tylko z tego powodu, iż była jedną z pozycji wznowionych przez gdańskie wydawnictwo Graf w „serii dla dziewcząt”. Jak się okazało, powieść ta posiada bardzo ciekawe dzieje wydawnicze, które wpisują się w losy powieści prezentowanych w Domu Echa.
Pierwsze wydanie powieści z 1945 roku

Warszawska pisarka Maria Krüger (1904–1999) znana jest w Polsce przede wszystkim jako autorka Karolci (1959), figurującej niegdyś na listach lektur w szkole podstawowej, oraz jej kontynuacji Witaj, Karolciu (1970). Do dziś czytana i wznawiana jest również jej Godzina pąsowej róży (1960), która została także zekranizowana.

Pisarka zadebiutowała jeszcze w okresie międzywojennym opowiadaniem Nasi przyjaciele, opublikowanym w „Płomyczku” (w numerze 11 z 12/11/1930). Szkoła narzeczonych jest jednak jej debiotem powieściowym.

Ta typowa przedstawicielka powieści pensjonarskiej, skupiająca jak w soczewce wszelkie wartości międzywojennej Polski, opisująca realia lat 30-tych XX wieku w naszym kraju, powstawała jednak w zupełnie odmiennych warunkach od tych, które w sobie zawiera – pisana była bowiem w okresie okupacji niemieckiej. W drugim wydaniu (z roku 1990) autorka poprzedziła wznowienie powieści krótkim wstępem, który – z tego względu, iż znakomicie streszcza okoliczności powstania utwory – przytaczam poniżej w całości.
Na ulicach leżał gruz z rozwalonych pociskami domów. Przed sklepami stały beznadziejne, nie kończące się kolejki po chleb. Stali ludzie nieszczęśliwi i bezbronni. Środkiem ulic maszerowały oddziały żołnierzy w żelaznych hełmach. Tupiąc podkutymi butami śpiewali: Heili, heilo, heila!... Brzmiała niemiecka komenda, powiewały sztandary ze swastyką. Przejeżdżały ciężarówki pełne pobladłych ludzi schwytanych na ulicach lub wygarniętych z domu. Dokąd ich wieźli? Do obozów, na Pawiak, na rozstrzelanie? 
Głodni, nędznie ubrani ludzie snuli się po ulicach. Szli do pracy lub powracali do zrujnowanych mieszkań, niepewni co z nimi dziś lub jutro się stanie. A kiedy nadchodził wieczór przyspieszali kroku, aby zdążyć przed godziną policyjną. Aby zdążyć!... Czy słyszycie, że gonią za wami żandarmi? Jeśli nie zdążycie, będą do was strzelać! Uciekajcie!... Uciekajcie!... 
Potem, jeszcze przez długie lata będzie się wam to śniło po nocach. Będziecie się budzić z krzykiem. 
W domu było zimno i ciemno. Brak opału i wygaszanie oświetlenia. Paliły się karbidowe lampy i świece. Oszczędzało się je. Smutek i cisza snuły się po mieszkaniach. Odebrano wszystkim aparaty radiowe, a rozmowy - to były stłumione, rozpaczliwe szepty. Wiecie? znów była łapanka... gdzieś była rewizja.... kogoś wywieźli... ktoś zginął... 
W takie to dni, w takie wieczory wspominało się i tęskniło do życia tamtego, innego, zwyczajnego, które ludziom zabrała wojna. Do cichego, widnego mieszkania, do spokojnych wieczorów, kiedy radio grało jakieś melodyjki. Takie zwyczajne, które potem się nuciło. Jakże cudowne były te powszednie dni, których już nie było, które ludziom odebrano. Tęskniło się do nich. Tęskniło się do tej zwyczajnej krzątaniny domowej... Ktoś przypominał - czy pamiętacie, jak smakują prawdziwe kluski z serem? A jak nieporównywalnie dobry, najlepszy ze wszystkiego jest świeży chleb z prawdziwym masłem! A pieczenie ciasta! Może przyjdą goście? 
Taka to była zwyczajna tęsknota za tamtymi dniami. Tak wspominali ci, którzy już przeżyli jakiś kawałek swojego życia, tamtego, innego... A młodzi? 
Chłopcy stawali się żołnierzami, włączali się w konspirację. A dziewczęta? Te które dorastały i stawały się nastolatkami, do których powinno uśmiechać się życie. Co z nimi? Ale życie nie uśmiechało się. Nie dla nich była radość i beztroska. Wystraszone, zgaszone, niektóre włączone w walkę, przenosiły meldunki i broń dla chłopców, którzy byli wspaniali, odważni i którzy oddawali życie za “Tę co nie zginęła”. 
Zabrała, zabrała tym nastolatkom wojna wszystko, co miało być dla nich. Ale czasem, czasem, kiedy słuchały rozmów i wspomnień w domowe wieczory, zaczynały marzyć. Marzyły te, które czekały na życie. Jakie miało być? Jak je sobie wyobrażały? 
No właśnie... 
Książka o tym była pisana w latach 1943–1944. Maszynopis ocalał pod gruzami i w roku 1945 ukazało się pierwsze wydanie «Szkoły Narzeczonych». 
Następne nie miały się już ukazywać. 
A teraz znów witajcie Drogie Czytelniczki - Wy, szesnastolatki i te z Was, którym wojna odmieniła los. Powraca do Was Marianna, która chciała przeżyć piękne, zwyczajne życie. 
Warszawa 1990

Piętnastoletnia Marianna nie ma pojęcia, kim chce zostać w przyszłości; w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa nie posiada żadnej cechy, która by ją wyróżniała. Znaleziona przez przypadek podczas szycia reklama „szkoły narzeczonych” w gazecie rozwiązała jej problem... Okazuje się bowiem, że ta interesująca placówka oferuje trzyletni kurs zajęć gospodarczych, a to coś, w czym Marianna czuje się... najlepiej.

Bohaterka zawsze, oczywiście, bliskie przyjaźnie ze swoimi rówieśniczkami, pozna również ciekawych chłopców i przeżyje pierwszą miłość. Będzie również miała okazję sprawdzić się w roli opiekunki noworodka, którego cygańska matka (to jeden z kilku niefortunnych zgrzytów pojawiających się – niestety – w tej całkiem nieźle i ze swadą napisanej powiastce) podstępem pozbyła się na stacji kolejowej.

Szkoła narzeczonych prezentuje, oczywiście, obecnie nieakceptowalny dla nas obraz kobiecości; gospodarstwo opierać się ma wyłącznie na kobiecych barkach, obecni zaś w powieści mężczyźni kształcą się na dziennikarzy, żołnierzy czy pilotów. Bohaterki, chociaż reprezentujące bardzo różne charaktery i typy osobowości, sprowadzone zostają do podstawowych ról społecznych, obowiązujących w czasach (i oczywiście również dużo później), w jakich książka była pisana (bądź do których nawiązywała): gospodyni, kucharki, żony i matki.

Ocalały maszynopis, jak pisze pisarka, wydało zaraz po wojnie warszawskie wydawnictwo Eugeniusza Kuthana (aczkolwiek książka wydrukowana została w Krakowie w Państwowych Zakładach Graficznych). Ponieważ powieść odebrać można jako apoteozę Polski międzywojennej, pozycja ta – już po 1949 roku – miała się nie ukazać.

Wysyp wznowień, nieprzerwany zresztą do dziś, rozpocząć się wspomnianą publikacją gdańskiego Grafu w 1990 roku; niedługo później, w 1993, Graf wznowił pozycję w nowej szacie graficznej – jak to bywało w tamtym sławetnym roku, w mocno kuriozalnej odsłonie...

Wznowienia Grafu (1990 i 1993)

Następnie od roku 1995 pozycję „przejął” wrocławski Siedmioróg, który wydał ją w serii „Wokół nas”, aby w kolejnych latach znów ją wznowić (z inną okładką, w roku 1996 bądź 1997).

Wznowienia Siedmiorogu (1995 i 1996/1997[?])

Kolejne odsłony nastąpiły (w tej samej szacie graficznej, różniącej się jedynie nasączeniem barw) w 2009 i w 2013 roku.

Kolejne wznowienia Siedmiorogu, już w XXI-wiecznej odsłonie (2009 i 2013)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz