O Janine Buchholtzowej, tłumaczce
aktywnej głównie w okresie międzywojennym, wspominałem na blogu już
parokrotnie: raz przy okazji powieści The
Lamplighter autorstwa Marii Susanny Cummins, którą Buchholtzowa – po raz
drugi zresztą – przełożyła na polski jako Latarnika
(wznowienie z 1993 roku w Novus Orbis wydane zostało jako Tajemnica Gerty), ponownie jako tłumaczkę Różyczki (Rose in Bloom)
Louisy May Alcott przy okazji omówienia kuriozum wydawniczego pod nazwą Rosalynn z 1992 roku.
Nazwisko tej tłumaczki napotykam
dość często w katalogach tudzież zestawieniach tłumaczeń literatury popularnej
z okresu międzywojennego, która w lwiej części wznawiana była po 1989 roku. Oprócz
wspomnianych tytułów pani Janina przełożyła również dzieła następujących
pisarzy, o których albo pisałem albo będę pisał na moim blogu: Eugenia Marlitt
(Księżniczka wrzosów, Panienka ze starego
młyna, Hrabianka Gizela), E.M.
Dell (Dziki motyl, Trefniś królowej, Władca), Edgar Wallace (Sandi,
twórca królów, Gniazdo występku);
autorstwo przekładu przypisano jej również mylnie w przypadku wznowienia Złotej Elżuni Eugenii Marlitt przez
wydawnictwo Ethos z 2000 roku (wydawca pomylił ją z Zofią Bukowiecką,
wprowadzając już na zawsze błąd do niezliczonych katalogów bibliotecznych). Nietrudno
zauważyć, iż dzieła tych samych autorów spolszczali również Marceli Tarnowski
czy Janina Zawisza-Krasucka, o których pisaliśmy wspólnie z Agnieszką
Maruszewską z blogu Pokrewne dusze. Jakże mały, a jednak obszerny (i niekiedy
nieprzenikniony!) jest świat tej popularnej w międzywojniu literatury...
Przyczynkiem do stworzenia tego
wpisu było dla mnie mile zaskakujące natrafienie na postać pani Janiny w
powieści-reportażu Azyl. Opowieść o
Żydach ukrywanych w warszawskim zoo (tytuł oryginalny: The Zookeeper’s Wife. A War Story, 2007) autorstwa Amerykanki Diane
Ackerman. Do sięgnięcia po ten tytuł zachęcił mnie film, który w minionym tygodniu wszedł u nas na ekrany kin. Okazało się, że ta poruszająca opowieść o
działalności Jana i Antoniny Żabińskich, dyrektorostwa warszawskiego ogrodu
zoologicznego, na rzecz ukrywania Żydów zbiegłych z warszawskiego getta oparta
została na tej właśnie książce, przy okazji
filmu wznowionej. Pierwsze wydanie ukazało się już w 2009 roku w Świecie
Książki, a autorką tłumaczenia jest Olga Zienkiewicz.
Plakat reklamujący w Polsce film Azyl (2017)
W rozdziale 28 natrafiłem na bardzo wyczerpujące relacje dotyczące pani Buchholtzowej, z których najistotniejsze wiadomości przytaczam poniżej dla zainteresowanych. W filmie w reżyserii Niki Caro postać pani Janiny wprawdzie nie zostaje przywołana (a szkoda!), jednak dzieło to z pewnością wypada mi polecić wszystkim zainteresowanym tematyką żydowską tudzież varsavianami, mimo pewnych kuriozów, które znawców i wielbicieli naszej stolicy mogą z pewnością zaskoczyć: film nakręcony został w całości w Pradze z udziałem czeskich aktorów i statystów (pojawia się w nim jedynie jedna polska aktorka, Magdalena Lamparska, i to w dość epizodycznej roli). Polecam również dzieło Diane Ackerman, która swoją erudycją i umiejętnością łączenia wielu – zdawałoby się niekiedy wręcz odrębnych – wątków stworzyła wspaniały pomnik wielkim i dość zapomnianym bohaterom ciężkich czasów okupacji.
„Na szczęście... wyszło na jaw, że nasza stara i wielka przyjaciółka... Janina Buchholtz (konspiracyjne nazwisko Bukolska), żona inżyniera – sama psycholog, tudzież literatka i tłumaczka, piękna postać >>człowieka o człowieczym sercu<< - należy do Rady Pomocy Żydom”. Podczas okupacji pracowała jako tłumaczka przysięgła u notariusza. „Kancelaria p. Janiny... na zewnątrz uchodziła za normalne, przykładne biuro tłumaczeń na niemiecki, biuro pisania wszelakich podań i próśb do niemieckich władz. Jak zwykle w takich biurach – były tu stoły i półki, szafy i szuflady po prostu zawalone stosami papierów i dokumentów”. Ten urzędniczy chaos maskował jednak prawdziwe życie kancelarii, która była „>>centralą żydowską<<”, gdzie zamawiano i wyrabiano >>aryjskie<< dokumenty, wyszukiwano bezpieczne mieszkania, rozdzielano pieniądze nadesłane przez organizacje pomocy. Tu, w biurze p. Janiny, ześrodkowywały się kontakty zakonspirowanych działaczy żydowskich, tędy szła korespondencja do Żydów w obozach lub w gettach innych miast. Tu łącznicy otrzymywali instrukcje i tu składali sprawozdania ze swoich podróży”. Wywoływało to spory ruch, ale Janina Buchholtz, tak jak Żabińscy, doprowadziła do perfekcji sztukę kamuflażu, w tym przypadku odstręczając szpicli chybotliwymi stosami zakurzonych akt. [...]
O swoich klientach pani Janina pisała, że: ”grunt powinien palić [im] się pod nogami”, a jednak funkcjonowali na powierzchni, by „pomagać współzagrożonym towarzyszom niedoli”.
„Mam szczęśliwą rękę... Czaruję – mówiła pani Janina z dumnym uśmiechem, zawsze z uśmiechem, postukując zgiętym palcem pod stole – żeby nie uroczyć” – wspominała Rachela Auerbach.
Janina, „wysoka, dość tęga, starsza pani w czerni, wyglądająca jak przebrana przeorysza” chodziła w „jakimś dziwacznym kapelusiku podwiązanym woalem pod brodą z mufką uwiązaną na sznurku. Na dość długim nosie okulary, które osłaniały dobre i mądre oczy, pełne macierzyńskiego ciepła”. W relacjach ludzi, którzy ją znali, powtarzają się słowa o „niezwykłej dobroci pani Janiny”, która jawiła im się jako „wieczny obrońca nieszczęśliwych” – jak pisala Basia Temkin-Bermanowa.
Pani Janina zajmowała biuro przy ulicy Miodowej 24, zamieszkiwała zaś lokal nieopodal, przy Miodowej 11, jak przekazują relacje ocalonych, przytaczane również w Azylu. Razem z zaprzyjaźnioną bibliotekarką urzędowała również w okolicznej kawiarni, gdzie spotykały się z różnymi ludźmi, którzy mogli pomóc w ucieczce prześladowanym Żydom. Współpraca ze znaną tłumaczką była dla państwa Żabińskich wręcz bezcenna.
Okładka pierwszego wydania Azylu w Polsce (2009) wraz ze zdjęciem jego głównej bohaterki, Antoniny Żabińskiej
Fakt, iż Janina Buchholtzowa,
sama pozostając po aryjskiej stronie (co teoretycznie wyklucza całkowicie jej
możliwe żydowskie pochodzenie), dobrowolnie i honorowo zaangażowała się w
sprawę niesienia pomocy Żydom (kamuflując ją pod postacią legalnej pracy
tłumaczki – przekładała dzieła zarówno z niemieckiego, jak i angielskiego), świadczy
bezspornie o jej zapatrywaniach filosemickich. Warto wspomnieć, że mają one
swoje odzwierciedlenie również w jej tłumaczeniach, co jest niezwykle rzadkie w
okresie międzywojennym (a co stanie się jeszcze bardziej widoczne przy próbie
porównania różnych dziełek, nawet – albo zwłaszcza – tych przeznaczonych dla
młodszego czytelnika). Podczas gdy Zofia Hartinghowa w swojej translacji Słowika irlandzkiego (o którym również
wkrótce napiszę) ukrywa żydowskie pochodzenie jednej ze swych bohaterek za
woalem ustalonych kodów bądź niedopowiedzeń, zaś w tłumaczeniach prozy L.M.
Montgomery imiona bohaterów, które w Polsce kojarzyć by się mogły z żydowskim
pochodzeniem (jak słynna Rachel Lynde, przechrzczona na Małgorzatę Linde, czy
Hester Gray, która została Heleną), Buchholtzowa w Księżniczce wrzosów (Das
Haideprinzeßchen, 1871, pierwsze wydanie polskie 1931) autorstwa Eugenii Marlitt otwarcie informuje
czytelników o tym, iż babka tytułowej bohaterki była Żydówką, przez co w niej
samej płynie również niechrześcijańska (w rozumieniu nacjonalistów:
nieniemiecka, niearyjska) krew – a mowa jest o dziełkach dla dzieci
pochodzących jeszcze z drugiej połowy XIX wieku, wydanych wkrótce po
Zjednoczeniu Niemiec (zakończonym właśnie w 1871 roku). Otwartość i szczerość
tłumaczki w czasach, kiedy opuszczanie niewygodnych dla wydawców (bądź tłumaczy
czy też publiki) fragmentów tekstu lub też stosowanie różnej maści kamuflażu
było stosowane na porządku dziennym świadczą bezsprzecznie o jej ogromnym
profesjonalizmie i humanizmie, co pozwala wpisać jej nazwisko na listę
najbardziej zasłużonych i najlepszych tłumaczy tamtego dziwnego niekiedy okresu
w historii polskiej translatoryki.
Piękna postać! Warta przypominania, nie tylko ze względu na bezpośrednie zasługi na polu literatury...
OdpowiedzUsuńKsiążka, którą muszę przeczytać :) Polsko-żydowskie relacje to temat rzeka, a w kontekście wojny sprawa o wiele bardziej się komplikuje. Cieszy, że byli ludzie potrafiący sobie pomagać.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że mój wpis zachęcił Cię do sięgnięcia po tę pozycję. Jest to prawdziwa skarbnica wiedzy o podziemiu pomagającym Żydom w Warszawie, mnóstwo tu dygresji, a tematyka poruszana przez autorkę często zaskakująco różnorodna.
Usuń