100-lecie wydania pierwszej i
najsłynniejszej powieści L.M. Montgomery i prawdopodnie najsłynniejszej
kanadyjskiej powieści na świecie, czyli Ani
z Zielonego Wzgórza (Anne of Green
Gables, 1908) Kanadyjczycy postanowili uczić na różne sposoby, w tym wydaniem powieściowego
prequela (czyli dzieła opisującego wydarzenia sprzed tych składających się na
pierwszą Anię). Pracę tę zlecono
Budge Wilson (urodzonej w 1927 roku), popularnej autorce i ilustratorce książek
dla dzieci i młodzieży; pochodzi ona swoją drogą z Nowej Szkocji (z Halifaxu), w
której – jak wiemy z dzieł samej Montgomery – urodziła się rudowłosa bohaterka
wczechczasów. Powieść zatytułowana Droga
do Zielonego Wzgórza (Before Green Gables)
ukazała się w Kanadzie w 2008 roku (polski przekład Agnieszki Kuc – zasłużonej tłumaczki
literatury kanadyjskiej, nie tylko Montgomery, ale także Munro, Wydawnictwo
Literackie wydało rok później).
Kanadyjskie i polskie pierwsze wydania Drogi do Zielonego Wzgórza (2008, 2009)
Przyznam, że długo opierałem się
pomysłowi przeczytania tego dzieła – intuicja była tym razem słuszna. Powieść,
mimo najlepszych starań autorki, nie ma w sobie nic z ciepłego stylu Montgomery
i nie jest to ewidentnie kwestia przekładu. Można by domniemywać, iż dzieło to
będzie swoistym peanem na cześć Nowej Szkocji, jednak nic bardziej mylnego – akcja
większości opisywanych wydarzeń osadzona jest podczas surowej zimy, której mała
Ania musi samotnie stawiać czoła. Opisywane domy, farmy czy tartaki z pewnością
nie będą kojarzyć się z barwnymi miejscami, które stworzyła z nich Maud, lecz
nasuwać będą na myśl realistyczne opisy biedy, które wyszły spod pióra
Dickensa, Hugo czy Zoli. A przecież książka przeznaczona jest, oprócz tego, że
dla wszystkich miłośników Montgomery na świecie (którzy sięgnąć by po nią mogli
z pobudek nostalgicznych), przede wszystkim dla młodzieży! Ten depresyjny,
naturalistyczny ton z pewnością nie przemówi do młodego czytelnika, który
zarówno po postaci rudowłosej sieroty, jak i faktu, że akcja powieści osadzona
jest w świecie związanym z sielonkowymi Avonlea czy Charlottetown oczekuje od
niej zgoła czego innego. To bardzo przykre, że wydanie tej ksiązki w ogóle doszło
do skutku, jednak najgorszym błędem wydaje mi się powierzenie zadania w
niewłaściwe ręce.
Budge Wilson, autorka Drogi do Zielonego Wzgórza
Nie zamierzam bynajmniej
wygłaszać apologii Wilson, jednak należy przyznać, że dość skrupulatnie zabrała
się do odtworzenia losów Ani przed przybyciem na Zielone Wzgórze, a pamiętać
należy, że informacje o nich zawiera nie tylko piewszy tom (przede wszystkim
rozdział zatytułowany [w przekładzie Bernsteinowej] Historia Ani, gdzie mowa jest o kolejnych domach i rodzinach, u
których mieszkała bohaterka zanim trafiła do sierocińca), ale również trzecia z
kolei część cyklu, Ania na uniwersytecie
(Anne of the Island, 1915), w której
Ania faktycznie odwiedza dom swojego urodzenia w miejscowości Bolingbroke w
Nowej Szkocji i otrzymuje pakiet listów, które pisali do siebie jej zmarli na
febrę rodzice – słucha przy tym relacji kobiety, która pamięta jej narodziny.
Kilka faktów o najwcześniejszym dzieciństwie Ani przewija się zresztą i w
pozostałych częściach cyklu.
W Podziękowaniach, dołączonych do swej powieści, Wilson pisze: „Wiele
osób, które doskonale znały serię książek o Ani, pomogło mi, gdy poszukiwałam
informacji o tym, co działo się z Anią, zanim poznała Mateusza Cuthberta na
stacji kolejowej na Wyspie Księcia Edwarda”, nazywając je „świetnie
zorientowanymi miłościkami L.M. Montgomery”; stwierdzenie to sugeruje, iż sama
autorka prequela do tychże miłośników siebie nie zalicza, co tylko potęguje
moje i tak wielkie już zdziwienie.
Historia Ani oparta jest na
znanym schemacie powieściowym, który kolokwialnie można by okreslić
powiedzeniem „z deszczu pod rynnę”; ten typ historii najlepiej ukazuje przykład
powieści autorstwa amerykańskiej abolicjonistki, Harriet Beecher Stowe, Chata wuja Toma (Uncle Tom’s Cabin, 1952), w której tytułowy niewolnik Tom przechodzi z rąk
jednego właściciela w ręce następnego, okazującego się zawsze gorszym od
poprzedniego. Znany z pierwszej powieści o Ani schemat „dom rodzinny – rodzina Thomasów
– rodzina Hammondów – sierociniec” Wilson rozbudowuje w powieść, która w polskim
wydaniu obejmuje 440 stron. Autorka prawie zawsze konsekwentnie czerpie z
lakonicznych informacji zawartych w dziełach Montgomery, opisując wyzysk Ani
jako dziecięcej siły roboczej w prowadzeniu domu oraz przy opiece nad dziećmi –
jak wiemy, w przypadku pani Hammond kilku par bliźniaków z rzędu. Krótki epizod
w szkole, o którym wspomina Ania Maryli, przeradza się u Wilson w rosnącą fascynację
młodej uczennicy Wyspą Księcia Edwarda, z której pochodzi i o której mówi jej
nauczyciel podczas tych kilku nielicznych lekcji, na które Ani udaje się
trafić. Pojawiają się oczywiście słynne wyimaginowane przyjaciółki Ani – Katie Maurice,
ukazująca się w szybce kredensu należącego do Thomasów, oraz Violetta, która
swymi echami pociesza bohaterkę podczas pełnego utrapień pobytu u Hammondów;
pojawiają się również pierwsze próby kształcenia religijnego, jednak sposób, w
jaki Ania odmawia swoje modlitwy, daleko odbiega od tego, który przyswoi jej
Maryla na Zielonym Wzgórzu. Wyszukane słownictwo, jakim posługuje się młoda
bohaterka, a które tak bardzo zaskakuje Mateusza i Marylę, u Wilson przyswojone
jej zostaje przez byłego nauczyciela, u którego Ania kupuje jajka – pod wpływem
jej uroku postać ta przechodzi wewnętrzną oraz zewnętrzną przemianę i żeni się z
uczącą Anię nauczycielką z wiejskiej szkoły.
Nietrudno jednak natknąć się na
pewne niekonsekwencje w stosunku do świata wykreowanego przez Montgomery: według
relacji kobiety z Ani na uniwersytecie
Thomasowie, którzy przygarnęli Anię po śmierci jej rodziców, nie mieli własnych
dzieci; w powieści Wilson są oni wielodzietną rodziną już w momencie, kiedy
bohaterka do nich trafia. W samej Ani z
Zielonego Wzgórza przygarnięta sierota opowiada wprawdzie Maryli o pięknym
dniu, w którym pan Thomas – u Wilson uroczy, ale upadły pijaczyna – zabrał całą
rodzinę na piknik nad morze. Pod koniec prequela, w samym sierocińcu, pojawia
się wprawdzie postać kasztanowłosej Lily Jones, brakuje jednak słynnej Hepziby
Jenkins, której imię wydaje się Ani najbrzydszym na świecie.
Doprawdy nie wiem, co sądzić o Drodze do Zielonego Wzgórza, oprócz
tego, że stanowi ona dla mnie istne kuriozum. Lektura jej była dla mnie żmudna
i nie sprawiła mi przyjemności, jednak imperatyw Montgomeriański w jakiś sposób
nakazał mi się zapoznać z jej treścią. Autorka co prawda starała się niekiedy
puszczać oko do starszych czytelników – np. koty w domostwie Hammondów noszą „znamienne”
dla Ani imiona duetu sławnych brytyjskich kompozytorów z przełomu wieków,
Gilberta i Sullivana. Żadne jednak zabiegi autorskie nie osłodziły mi znoju
brnięcia przez niezdarny tekst kanadyjskiej autorki.
Grafika do wydania DVD filmu Anne of Green Gables: A New Beginning (2008) oraz okładka powieściowej wersji scenariusza (2008)
Przy okazji tego krótkiego
omówienia powieści Wilson nadarza się okazja do pewnego sprostowania; otóż
nakręcony w tym samym 2008 roku z okazji 100-lecia Ani z Zielonego Wzgórza film wyreżyserowany i wyprodukowany przez
Kevina Sullivana pt. Anne of Green
Gables: A New Beginning nie jest ekranizacją prozy Wilson (powstała co
prawda ekranizacja Drogi do Zielonego
Wzgórza, jednak w 2009 w formie anime). Sullivan, wraz ze swoją małżonką i
współscenarzystką Trudy Grant, napisali zupełnie inną, autorską wersję losów
rudowłosej bohaterki. Film ten, jak od lat zauważam, nie spotyka się z ciepłym
przyjęciem publiczności, która krytykuje go za zbyt lekkie potraktowanie faktów
przedstawionych w książkach Montgomery. To prawda; o ile Wilson chciała trzymać
się faktów przedstawionych we fragmentach cyklu o Ani, Sullivan miał przed sobą
bardziej karkołomne zadanie: musiał stworzyć scenariusz, który byłby
kompatybilny nie tylko z tymi krótkimi relacjami, ale równiez z pozostałymi
filmami, które na podstawie prozy Montgomery nakręcił (już w przypadku trzeciej
części, Anne of Green Gables: The
Continuing Story, doszło do bardzo autorskiej kontaminacji wątków wziętych
z różnych powieści o Ani, w tym także Rilli
ze Złotego Brzegu [Rilla of Ingleside,
1921], dodatkowo skomplikowanej faktem przesunięcia wydarzeń w czasie i
wynikającym z niego zmienionym wiekiem bohaterów).
Rodzina Thomasów w wersji Kevina Sullivana: młoda (Rachel Blanchard) i starsza (Shirley MacLaine) pani Thomas; w roli Ani Hannah Endicott-Douglas
W wersji Sullivana, która wydana została również w formie książkowej, dzieciństwo Ani, które ta przedstawiła Maryli, okazuje się wielkim zmyśleniem – co w przypadku dziewczynki o bujnej wyobraźni jest, moim zdaniem, dosyć ciekawym pomysłem; Sullivan bazował jednak wyłącznie na fragmentach z części pierwszej i absolutnie zignorował, bądź nie był świadomy istnienia relacji kobiety z Bolingbroke umieszczonej w trzeciej części cyklu. Po śmierci rodziców – która przedstawiona jest jeszcze w inny sposób, gdyż w wypadku umiera jedynie matka Ani, Berta, ojciec zaś, Walter, w tajemniczy sposób po prostu znika – bohaterka umieszczona zostaje w przytułku, który przypomina koszmarne sierocińce zamieszczkałe przez Dickensowskiego Olivera Twista czy też Jane Eyre, bohaterkę powieści Charlotte Brontë. Tam Ania poznaje starego Waltera, od którego uczy się swojej słynnej formuły – teorii o pokrewnych duszach (kindred spirits).
Wielodzietna rodzina Thomasów, również osierocona przez ojca, stanie się dla
Ani przybraną rodziną w jeszcze większym stopniu niż zamierzyła to sama Maud –
ojciec Ani będzie miał z młodą panią Thomas romans, który po wielu latach skończy
się ich małżeństwem, przez co Ania zyska przyrodniego brata. Postać Hepziby
Jenkins, o której Wilson w ogóle nie wspomina, u Sullivana przywołana zostaje w
osobie wiernej służącej starszej pani Thomas. O tego typu rozwiązaniach i
nawiązaniach do motywów wyjętych z powieści o Ani pióra Montgomery stworzyć by
można osobny artykuł, co nie zmienia faktu, iż odbiór filmu – zarówno na
świecie, jak i w Polsce – od początku (a niedługo minie już 10 lat od jego
nakręcenia) pozostaje niezmiennie negatywny.
Mhmm... nie - jednak nie sięgnę po tą książkę, przynajmniej w najbliższej przyszłości. Skoro sama autorka sugeruje, że nie zna prozy Montgomery, a pomocy przy pisaniu szukała wśród jej czytelników, to jest to wyraźny sygnał, że książka miała być tylko produktem marketingowym.
OdpowiedzUsuńTym razem również ja "serdecznie" nie polecam;)
UsuńBardzo dziękuję za poświęcenie i oszczędzenie nam konieczności czytania tejże książki :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że moi czytelnicy tak liczą się z moją opinią. Naprawdę postanowiłem dać tej powieści szansę i podejść do niej w życzliwy sposób, ale po prostu w żaden sposób się nie obroniła.
UsuńHm, ja w zasadzie nie wiem, czy ją przeczytam (chociaż pewnie KIEDYŚ tak - wiesz, mól ksiązkowy -> wyzwanie życia: przeczytaj wszystkie książki świata ;)). W każdym razie na pewno nie w tym tygodniu, na pewno nie w tym miesiącu... Może za rok, dwa się skuszę :)
OdpowiedzUsuńZa to wiem, że za takie żerowanie na czyimś wielkim sukcesie dla swoich korzyści to (przepraszam za wyrażenie) świństwo, i powinno być karalne!
Ale żeby ten komentarz nie był tak strasznie nasiąknięty pesymizmem - muszę powiedzieć, że Hannah wygląda prze-prze-przesłodko (chociaż, osobiście, Ani nie przypomina mi w ogóle) :)
Swoją drogą, ciekawa byłaby konfrontacja różnych opinii po lekturze tej książki... Być może osoby, które nie są fanami Montgomery, odebrałyby ją cieplej? A może nawet zagorzali miłośnicy prozy Maud odnaleźliby w niej jakieś pozytywy?
UsuńTo prawda, że Hannah wygląda słodko. Może na zdjęciach tego nie widać, ale mi swoją emfatyczną grą przypomina nieco Megan Follows z początku pierwszej części.