Powieść irlandzkiej pisarki Edny
Lyall (1857–1903) zatytułowana Słowik
irlandzki należy do tych książek, które wydawnictwo Michała Arcta z
lubością reklamowało jako wartościowe dla swoich starszych czytelników. Przekład
Zofii Hartinghowej, który ukazał się po raz pierwszy jeszcze w 1915 roku,
został przez nie dwukrotnie wznowiony: w 1922 i 1928 roku. Tytuł polski, jak zakładam, przy pierwszy wydaniu w roku 1915 został zmieniony w ostatniej chwili - przy numeracji bloków wewnątrz książki możemy natrafić bowiem na tytuł inny, zbliżony bardziej do oryginału: Dora śpiewaczka.
Edna Lyall
Autorka Słowika irlandzkiego przyszła na świat jako Ada Ellen Bayly (jej
preudonim powstał z transpozycji liter w jej prawdziwym nazwisku) w angielskim Brighton
i we wczesnym wieku straciła oboje rodziców; większość dzieciństwa spędziła u
wuja w Surrey. Sama nigdy nie wyszła za mąż; spędziła życie u boku zamężnych
sióstr i brata na wsi Bosbury. Poświęciła się pracy pisarskiej, zostając ostatecznie
autorką 18 powieści; charakterystyczny dla jej twórczości jest fakt, iż
wykorzystywała bohaterów swoich wcześniejszych dzieł i ukazywała ich dalsze
losy (często jako postaci drugoplanowych) w kolejnych powieściach – zabieg
znany nam chociażby z prozy Stefana Żeromskiego.
Pierwsze angielskie wydanie Doreen (1894)
Omawiana powieść nosi w oryginale
tytuł Doreen: The Story of a Singer i
została wydana w 1894 roku. Treść tej powiastki – obszernej i napisanej, mimo
wszelkich innych jej zalet, dość niezgrabnie – skupia się wokół kariery
muzycznej utalentowanej bohaterki tytułowej (w wersji polskiej Dory), która –
występując w charakterystycznej dla niej czerwonej pelerynie – rozsławia we
świecie tzw. sprawę irlandzką (dążenie do niepodległości i zrównania praw
Irlandczyków i Brytyjczyków), angażując się – nieco przez przypadek, później
już bardziej świadomie – w politykę. Ukrywa również smutną tajemnicę – jako
dziecko była ona, wraz ze swoim angielskim przyjacielem (później zaś ukochanym)
Maksem, świadkiem zabójstwa dokonanego przez irlandzkiego korepetytora. Sekret,
który z początku dzieli zakochanych, wkrótce – z powodu wypłynięcia na światło
dziennych nowych faktów i chęci zemsty starego kamerdynera, ukrywającego przez
lata obciążające dowody – na zawsze już ich złączy, w obliczu sądowego skandalu.
Skomplikowaną, naszpikowaną licznymi postaciami powieść czyta się dzisiaj dość
ciężko, momentami bywa ona wręcz nużąca, co jednak nie przeszkadzało jej w
latach 20-tych XX wieku być pomniejszym bestsellerem wydawnictwa Arcta.
Lyall, Angielka, w swej
twórczości dotykała niejednokrotnie kwestii irlandzkiej (Irish Home Rule). Poznała
tę tematykę bardzo dobrze, gdyż jeszcze na początku lat 80-tych XIX wieku
(1882, 1884) poświęciła jej dylogię zatytułowaną odpowiednio Donovan oraz We Two (Nas dwoje); fabuła tego drugiego dzieła oparte było na
biografi Charlesa Bradlaugha, angielskiego polityka wspierającego w swej
działalności dążenia Irlandczyków. W Polsce wydano w sumie sześć jej powieści:
najstarsza z nich to wydane jeszcze w 1892 przez „Biesiadę Literacką” dwutomowe
Czasy Stuartów; pozostałe cztery
wyszły w latach 30-tych w tłumaczeniach Janiny Zawiszy-Krasuckiej: Prawda zwycięża, Droga do raju, Błędny rycerz
(wszystkie w 1933) oraz Zdobyte szczęście
(1934).
Ilustracja z pierwszego angielskiego wydania Doreen
Słowik irlandzki w prasie reklamowany był jako „powieść patriotyczna
z walk o wolność”; wydawnictwo Arcta zawzięcie lobbowało ten tytuł, widząc w
nim dobry przykład dla młodzieży polskiej, a więc żyjącej w kraju, który
właśnie przywrócony został na mapę Europy (podobnie jak po licznych
powstaniach, w tym również tzw. powstaniu wielkanocnym [1916] Irlandia; ostatecznie
w 1921 podpisany został Traktat angielsko-irlandzki, powołujący państwo do
życia; mimo to Republika Irlandii oficjalnie powstała dopiero w 1937).
Okładka trzeciego polskiego wydania Słowika irlandzkiego (1928): jako autorka podana jest R.(!) Lyall
Powieść została odkurzona z
zapomnienia – zaskakująco nie przez gdański Graf czy warszawskie Studio
Publishing – dopiero w 1992 roku przez wrocławskie wydawnictwo Siedmioróg.
Słowik irlandzki był pierwszą publikacją z „Serii z różową kamelią”, w której w
sumie wyszło 7 powieści w estetycznej szacie graficznej (mimo iż można by
dyskutować nad sensem przywracania czytelnikom np. streszczeń wielkich
powieści, jak miało to miejsce z Maleńką
Dorrit Karola Dickensa). Pierwszy tom wyszedł pod patronatem Małgorzaty
Musierowicz, znanej pisarki młodzieżowej; po niej patronat ów przejęła niejako Krystyna
Siesicka, twórczyni nie mniej znana. Musierowicz jest także autorką krótkiej notki,
która w charakterze reklamy została umieszczona na czwartej stronie okładki:
Znakomita powieść Edny Lyall Słowik irlandzki rozpoczyna tę serię i od razu nadaje jej szlachetny, wysoki ton. Ta książka o miłości nie jest zwykłym romansem, z tych które łatwo się pisze i o których łatwo się zapomina. To powieść, w której losy zakochanych splątane są nierozerwalnie z losami kraju. A ponieważ tym krajem jest Irlandia - uczucia Dory i Maksa nie mogą rozwijać się łatwo i bez komplikacji. Od pierwszych kart książki zostajemy wciągnięci w dramatyczne, zawiłe wydarzenia i już nie potrafimy zdobyć się na obojętność. A wszystko, co dzieje się z Irlandzkim Słowikiem obchodzi nas tym bardziej, im więcej znajdujemy podobieństw w losach Irlandii i Polski, krajów walczących uparcie i z poświęceniem o swą niepodległość. Edna Lyall opisuje historię wielkiej miłości Irlandki i Anglika, którym burzliwe czasy przynoszą próbę za próbą, jeden trudny wybór za drugim. Kto chce się przekonać, jak ludzie szlachetni i dumni stawiają czoła przeciwnościom losu, jak walczą o swoją miłość i godność - powinien koniecznie przeczytać tę książkę.
Tytuł powieści, nawiązujący w sposób oczywisty do talentu
muzycznego bohaterki, w ciekawy sposób zostaje wyjaśniony przez autorkę w samym
środku powieści w dialogu głównych bohaterów:
– Zachowajmy na ostatek... na deser, moje rodzinne miejsce, ale tobie może się ono nie wyda tak rozkoszne, jak mnie.– Ależ przeciwnie... To będzie moja Mekka. Miejsce urodzenia mega słowiczka irlandzkiego.– Śliczny komplement, ale niestety, niezgodny z prawdą. Nie ma słowików w Irlandii, ale za to nie ma też i wężów. Święty Patryk wygnał je.. zdaje się, że do Anglii.– No... no!... nie ubliżajcie mojej ojczyźnie – zaśmiał się Maks.
Tekst wydania w 1992 jest przeredagowaną
wersją tłumaczenia Hartinghowej, które dziś trącić może już myszką – usunięto z
niego wszelkie niezrozumiałe archaizmy, dodano za to przypisy, niejednokrotnie
objaśniające realia historyczne, geograficzne czy np. zapomniane znaczenie
pewnych francuskich terminów. Co ciekawe, powieść ta (jak i żadna inna
autorstwa Edny Lyall) nie figurowała na Wykazie
książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu z 1951 roku – mimo to nikt w
okresie powojennym, aż do 1992 roku, nie próbował jej wznowić.
Pierwsze i jedyne do tej pory powojenne wydanie powieści z 1992 przez wrocławski Siedmioróg
Co się tyczy jeszcze samego
tłumaczenia Hartinghowej, chciałbym wspomnieć tu o jeszcze jednym, ciągle
powracającym na nowo aspekcie translatologii omawianego tu okresu (jak
chociażby w przypadku Ani z Zielonego
Wzgórza z 1991 roku w przekładzie Rozalii Bernsteinowej, gdzie tłumaczka
nadała bohaterom odmienne imiona, gdyż ich pierwotne w Polsce kojarzyłyby się
ewidentnie z osobami pochodzenia żydowskiego): czerwona lampka zapaliła mi się
w momencie, kiedy natknąłem się na następujący fragment:
Miriam grała na fortepianie smętną jakąś kołysankę. Spostrzegłszy nauczyciela, podniosła na niego uśmiechnięte oczy. Babka Miriam była wschodniego pochodzenia, a młoda dziewczyna odziedziczyła po niej jej urodę i niezzwykły wdzięk, któremu mało kto mógł się oprzeć.
Hartinghowa posłużyła się tutaj
dziś dość mało czytelnym kodem, który jednak na przełomie wieków był dla wszystkich
czytelników zrozumiały; zajrzałem więc do oryginału i przekonałem się, że moja
intuicja była słuszna. Co więcej, okazało się również, że Hartinghowa skracała
też tekst powieści według własnego uznania. Powyższy fragment tak oto prezentuje
się w angielskim oryginale:
The tutor wandered away to the other end of the drawing-room, where Miriam was playing a sad little Polish melody of which he was specially fond. She looked up at his approach, with smiling welcome in her brown eyes. Her grandmother had been a Jewess, and Miriam had inherited her beauty: there was something very fascinating about her, and few could resist the spell.
Babka Miriam nazwana zostaje więc
dosłownie Żydówką, ponadto “smętna jakaś kołysanka”, którą gra na fortepianie
bohaterka, jest w oryginale jej ulubioną polską melodią. Skąd u tłumaczki
potrzeba wprowadzenia takich zmian, i skąd to zaskakujące ominięcie wątku
polskiego? Nie nieuzasadnionym będzie zdaje się założenie, że tłumaczka
przejawiała pewne nastawienie antysemickie, bądź też to ostatecznie wydawca –
jak miało to miejsce zapewne w przypadku Ani
z Zielonego Wzgórza – naciskał na to, aby książka nie zawierała żadnych
odniesień do żydowskości, tym bardziej, gdy w jednym akapicie występowałyby ze
sprawami polskimi. Również w innym fragmencie książki przepiękna twarz Miriam z
„its Jewish outlines” została w przekładzie Hartinghowej określona jako „piękna
twarz o wschodnich rysach”.
Nagrobek tłumaczki Zofii Hartinghowej na warszawskich Starych Powązkach
Sama tłumaczka, Zofia Hartinghowa
(1852–1924), jest bardzo ciekawą postacią; dziś zapamiętana jest głównie jako
tłumaczka i autorka dzieła zatytułowanego Ku
światłu! Pokłosie myśli z niwy życia i ducha (wydawana również przez
wydawnictwo Michała Arcta); ten do dziś popularny w kręgach ezoterycznych zbiór
cytatów słynnych filozofów i mistyków jest sukcesywnie wznawiany i recypowany.
Oprócz przekładu Słowika irlandzkiego
dokonała również translacji Gwiazdy
przewodniej Joan Gould, o której pisałem przy innej okazji. Wywodząca się
ze starej polskiej rodziny arystokratycznej pani Zofia została pochowana na
warszawskich Starych Powązkach: nagrobek upamiętnia ją właśnie jako autorkę
ważnej, wciąż wznawianej i będącej w ciągłym obiegu książki Ku światłu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz