O innej, późniejszej powieści tej
autorki – Córce kapitana okrętu (1938)
– pisałem już jakiś czas temu. Jako że nie była to najprzyjemniejsza czy też
najlżejsza dla mnie lektura, do Uskrzydlonej
przygody, która stała u mnie na półce już od bez mała trzech lat,
zabierałem się niespiesznie... Ale ponieważ bardzo chciałem opisać ją na blogu,
a była to nota bene ostatnia nieprzeczytana pozycja z serii „dla dziewcząt”
gdańskiego Grafu, w końcu przyszła na nią kolej. O dziwo, ta wcześniejsza
produkcja Szczepańskiej była w lekturze strawniejsza (być może dlatego, że miejscem
wydarzeń była w jej wypadku wyłącznie Polska, nie zaś cały szeroki świat, od
Włoch po Indie, jak w przypadku Córki
kapitana okrętu), jednak...
Międzywojenne portrety Ireny Szczepańskiej znalezione w zasobach NAC
Właśnie, ale o tym może za
chwilę. O czym zaś traktuje Uskrzydlona
przygoda? Jest to przykład powieści pensjonarskiej, szeroko czytanej
jeszcze w okresie międzywojennym, kiedy to młode panny pobierały nauki w
wyizolowanym i restrykcyjnym środowisku, a towarzystwo płci przeciwnej było im
serwowane jedynie od święta i przy zachowaniu szczególnych środków ostrożności.
Kilka takich powieści opisałem już na blogu – od jeszcze dziewiątnastowiecznych
opowiastek autorstwa T.L. Meade po wczesnodwudziestowieczne produkcje Jean
Webster. Szczepańska postanowiła sobie pograć z gatunkiem powieści
pensjonarskiej na modną w okresie Dwudziestolecia Międzywojennego nutę „moderne”
– a więc i jej bohaterka, Hanka, jest tu, mimo nastoletniego wieku, panienką na
wskroś „moderne”, której i edukacja seksualna, i obycie towarzyskie (brylowanie
w mocno zawoalowanym flircie, tudzież korzystanie z używek – papierosów i
alkoholu) nie są obce. Co więcej, większość jej koleżanek, które tak jak i ona
pobierają naukę i mieszkają w klasztorze, niewiele się od niej pod tym względem
różni. Mimo iż chowają się pod okiem (mało bystrych, trzeba dodać) zakonnic,
nauka nie jest dla nich najważniejsza – liczą się głównie właśnie flirty,
przygody i zabawa. Przychodzi mi tutaj na myśl pewna niepochlebna recenzja,
która w okresie międzywojennym ukazała się w polskiej prasie, a dotyczyła Ani na uniwersytecie L.M. Montgomery –
tej książce również zarzucono, iż życie uniwersyteckie Ani i jej koleżanek
sprowadza głównie do zabaw i szeroko pojętej aktywności towarzyskiej. Przy Uskrzydlonej przygodzie powieść
Montgomery to jednak dzieło o walorach wręcz dydaktycznych!
Hanka, urodzona w Paryżu
(domyślam się, że jeszcze w środowisku polskiej emigracji przed odzyskaniem
niepodległości Polski w 1918 roku) i niestety nigdy właściwie niewychowywana
przed rodziców (mamę – wiecznego podlotka, niedojrzałą dziennikarkę i ojca,
artystę-malarza) ma, owszem, talent do nauki i pozyskiwania sobie przyjaźni,
jednak głównie liczy się dla niej pozycja w klasztorze oraz tzw. „draka”: im
więcej jej, tym ciekawiej się żyje. Wzdycha od samego początku do Witolda, asa
lotnictwa sportowego (które szeroko propaguje w niepodległym już kraju);
młodzieniec ten, bijący rekordy światowe, jest w dodatku obiektem westchnień
każdej panny, jednak Hania może liczyć u niego na względy specjalne, gdyż
poznała go już w dzieciństwie, jeszcze we Francji. Mimo, iż wokół Hani kręci
się wielu mężczyzn – w tym żonaty nauczycie biologii, profesor Granicz (który w
dość nietypowy sposób wymaga na niej bardzo erotyczny pocałunek, mimo iż Hania
przyjaźni się blisko z jego małżonką), Witold nie wydaje się o nikogo
zazdrosny, a jego miłość – szczera, jak się wbrew pozorom okazuje, bo
flirciarzem jest nieprzeciętnym – wydaje się rzeczą wręcz naturalną.
Od samego początku lektury,
szczególnie od momentu, kiedy stawała się ona coraz pikantniejsza, pojawiły się
u mnie podejrzenia: jak też taka frywolna lekturka została przyjęta przez
konserwatywnych mimo wszystko krytyków okresu międzywojennego? Jak się wkrótce
okazało, przeczucie mnie nie zawiodło. Książka, która w formie zwartej ukazała
się (z podtytułem „powieść pensjonarska”) w 1934 roku nakładem krakowskiej
Księgarni Powszechnej (wydawnictwa słynącego ówcześnie z publikacji powieści
Johanny Spyri), okazała się nie lada skandalem w ówczesnym światku wydawniczym.
Wycofano ją z bibliotek, o czym informował „Mały przegląd: pismo dzieci i
młodzieży” w 1938, na łamach zaś powiązanego śliśle z ONR (jako dodatek do
antysemickiego dziennika „ABC”) „Prosto z mostu” powieść Szczepańskiej została
poddana olbrzymiej krytyce.
"Mały Przegląd : pismo dzieci i młodzieży: tygodniowy dodatek bezpłatny" do nr 295 "Naszego Przeglądu". R.13, nr 42 (21 października 1938)
(w tym miejscu autor listu przytacza liczne cytaty z wybranych kart powieści)
"Prosto z Mostu: tygodnik literacko-artystyczny" R.2, nr 53/54 (20 sierpnia 1936)
Nie zmieniło to faktu, że część
czytelniczek faktycznie się z powieścią zetknęła. O swojej nią fascynacji oraz
inspiracji, jaką z niej czerpała, napisała w w 1937 roku pracę konkursową niejaka
R. Schüsslerówna, która opublikowana została w krakowskim „Nowym dzienniku”
(polskojęzycznej gazecie żydowskiej). Swoją drogę warto nadmienić, iż
Szczepańska publikowała swoje krótkie opowiadania w żydowskiej prasie
międzywojennej.
"Nowy Dziennik" R.20, nr 290 (22 października 1937) + dod.
Co ciekawe, zanim powieść wyszła
w formie książki w 1934, ukazywała się ona w odcinkach na łamach krakowskiego
dziennika „Na szerokim świecie” jeszcze rok wcześniej (1933); nosiła tam jednak
tytuł Uprowadzona.
"Na Szerokim Świecie kurjer tygodniowy w obrazach i słowie dla miast i wsi": Warszawa, Kraków, Lwów [...] R.6, nr 48 (26 listopada 1933)
Po wojnie książka (najprawdopodobniej,
bo nie spradziłem tej informacji ze względu na brak dostępu do tych danych) trafiła
na indeks pod zarzutem szerzenia niezdrowej atmosfery, co zarzucano jej w końcu
także w międzywojniu (warto jednak zauważyć, że Córka kapitana okrętu doczekała się po wojnie wznowienia, ale
dopiero w 1958 roku). Uskrzydlona
przygoda wyszła ponownie jedynie w gdańskim Grafie, w 1991 roku.
Przy tej okazji życzę serdecznie wszystkim czytelnikom Domu Echa/Echo Lodge wszystkiego najlepszego w nadchodzącym okrągłym roku 2020!
I wzajemnie, Michale! Dziękuję za wszystkie blogowe opowieści o książkach i czekam na kolejne :)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie, i wzajemnie! :)
UsuńStrasznie oburzony ton mają te negatywne recenzje. Jednak, rzeczywiście - w różnego rodzaju ocenach literatury dla dzieci i młodzieży tamtego czasu, królował swego rodzaju dydaktyzm. Na recenzję w podobnym stylu trafiłam kiedyś odnośnie któregoś tomu "Ani z lechickich pól". Ale to raczej oddźwięk tamtych czasów. Ciekawa jestem, co dzisiaj by powiedzieli rodzice na taką lekturę...
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że pod wieloma względami jako rodzic - chociaż i potencjalny czytelnik - podzielałbym nawet i dziś to oburzenie... Na pewno byłbym ostrożny w podsuwaniu tej lektury młodym czytelnikom. Podoba mi się (chociaż i jednocześnie bawi) uznanie przez recenzenta autorki za erotomankę - takie zaszufladkowanie jej dziwnie ciekawie koresponduje z wizerunkiem widniejącym na znalezionych przeze mnie fotografiach...
Usuń