piątek, 9 października 2020

W cieniu bzów / Louisa May Alcott

Dziełko, które chcę dzisiaj opisać, mianowicie W cieniu bzów (Under the Lilacs), należy do najpóźniejszych powiastek dla młodzieży autorstwa Louisy May Alcott, w Stanach Zjednoczonych bowiem ukazała się w roku 1878, na dziesięć lat przed śmiercią Alcott. W Polsce był to również jeden z ostatnich tytułów autorki Małych kobietek, jakie poznać mogli rodzimi czytelnicy – powieść bowiem ukazała się pod koniec lat 20-tych XX wieku (prawdopodobnie w 1929) w serii Bibljoteka(!) Książek Błękitnych (numery 51 i 52), a tłumaczyła je Maria Czarnocka, ilustrował zaś Jadwiga Przeradzka-Jędrzejewska. Warto odnotować, iż w podobnych czasie (około roku 1927) w tej samej serii ukazała się skrócona wersja powieści innej Amerykanki, Kate Douglas Wiggin, mianowicie Rebeka z nad(!) Słonecznego Potoku (Rebecca of Sunnybrook Farm, 1903), efekt pracy tych samych autorek – Czarnockiej jako tłumaczki, Przeradzkiej jako ilustratorki (która zaprezentowała w przypadku obu dziełek inny styl).

Okłada polskiego wydania z końca lat 20-tych (Tom I; tom II posiada identyczną okładkę)

O samej fabule W cieniu bzów napisać można bardzo niewiele: to kolejna słodka, mocno sentymentalna powieść o dzieciach, typowa dla pisarki z Concord.  Dwie sąsiadki: Basia (w oryginale Bab) oraz Betty Moss organizują w ogrodzie herbatę dla lalek, podczas której w tajemniczych okolicznościach ginie kawałek ciasta. Wkrótce okazuje się, iż winowajcą jest wędrowny pies, Sanszo (w oryginale Sancho), któremu towarzyszy jego pan, mały Ben Brown. Wdowa Moss, matka Betty, przygarnia pod swóch dach chłopca, zapewniając mu ubranie, pracę, a kwrótce także edukację. Ben opowiada wkrótce swoje dzieje: pracował ze swoim ojcem w cyrku, z którego jednak uciekł, ponieważ był w nim bardzo źle traktowany. Ojciec opuścił zresztą już jakiś czas temu zespół cyrkowy, skuszony propozycją polowań na bawoły i intratnych interesów na Zachodzie kraju, w Kalifornii. W okolicy pojawia się majętna rodzina: rodzeństwo panny Celji(!) (oryg. Celia) oraz Teosia (oryg. Thornton, w krótce Thorny), młodego rekonwalescenta, który w towarzystwie Bena wkrótce odzyskuje siły – dużo spaceruje i jeździ konno, odzyskując radość życia i chęć poznawania nowych dzieci. Ben staje się wkrótce przybranym bratem Celii i Teosia, który prędko powstaje z wózka inwalidzkiego. Tymczasem nadchodzi wiadomość o śmierci ojca Bena na dalekim Zachodzie... Cóż, gdy na końcu okaże się, że jednak żyje, a po roku spędzonym u wdowy Moss nawet się z nią żeni.




Okładka i strona tytułowa pierwszego wydania amerykańskiego powieści (wydawnictwo Roberts Brothers z Bostonu); ilustracje towarzyszące temu i kilku kolejnym wydaniom są niestety anonimowe (jedynie jedna z nich jest podpisana H. Wolf)

Tej skrótowo nakreślonej akcji towarzyszą typowe dla literatury dziecięcej i młodzieżowej epizody o samowolnych wycieczkach, problemach w szkole, podejrzeniu o kradzież pieniędzy i dochodzeniu detektywistycznym z nią związanych itp. To przemiła w lekturze i przesłodka książeczka, której lektura uprzyjemnić nam może pochmurne popołudnie. Charakterystyczne dla Alcott i ruchu transcendentalistów w Concord kreatywne podejście do młodzieży znajduje tu swój obraz w przedstawieniu teatralnym, jakie z okazji urodzin Bena urządza cała gromada młodzieży: ich popisy w dość ciekawy sposób odmalowane zostały nie tylko przez autorkę, ale również tłumaczkę, która zmierzyła się z nie lada trudnością przy przekładzie tekstu „chińskiej powiastki” – wybrnęła jednak z tego zadania z sposób zadowalający.

Należy jednak nadmienić, iż to jedyne polskie tłumaczenie jest jednak raczej opracowaniem tekstu niż jego wiernym przekładem. Przy porównaniu z oryginałem od razu zauważyć można brak przytoczeń znanych (ówcześnie przynajmniej) młodym Anglosasom klasyków poezji angielskiej (m.in. Roberta Browninga i jego słynnego wiersza How They Brought the Good News from Ghent to Aix, który to wiersz tłumaczka najzwyczajniej w świecie pomija. Akcja jest w związku z tym nieco uproszczona, a opisy zredukowane do koniecznego minimum. Powiastka jest w ten sposób krótsza, ale może przez to również dostępniejsza najmłodszym czytelnikom. Oryginał składa się z 24 rozdziałów, polskie opracowanie zaś z 22 – tłumaczone są również tytuły rozdziałów, po których można rozpoznać, których brakuje (nieraz dochodzi jednak do kontaminacji skróconych rozdziałów i stąd wynika brak odrębnego tytułu).


Ilustracje Jadwigi Przeradzkiej-Jędrzejewskiej towarzyszące polskiemu wydaniu powieści

Jest to jedna z niewielu powieści Alcott, które nigdy nie doczekały się w Polsce wznowienia. Na ostatniej fali popularności autorki, związanej również z promocją filmu Małe kobietki z początku bieżącego roku (oraz jego literackiego pierwowzoru) być może wydawnictwa młodzieżowe powinny wykazać pewną inicjatywę, aby te dawno nieodświeżane, jak również i te zupełnie nieznane polskiemu czytelnikowi powieści Alcott przetłumaczyć na nowo i opublikować w ramach serii wydawniczej.

piątek, 18 września 2020

Z wizytą u Zofii Urbanowskiej w Kowalewku i Koninie

Na początku napomknę jedynie, iż wpis ten czekał ponad dwa lata na to, abym wreszcie nad nim usiadł i opublikował go na tym blogu. Do Kowalewka – miejscowości niedaleko Konina, w której urodziła się Zofia Urbanowska (1849–1939), wybraliśmy się w wakacje 2018 roku. W odrestaurowanym budynku dworku, w którym urodziła się i mieszkała pisarka, znajduje się jej izba pamięci. W celu odwiedzenia tego miejsca skontaktowałem się z Domem Kultury OSP im. Z. Urbanowskiej w Kowalewku, aby umówić naszą wizytę. Warto dodać, iż izba została otwarta dla zwiedzających już w 2004 (w 155 rocznicę urodzin i 65 rocznicę śmierci pisarki).



Izba pamięci zajmuje jedno duże pomieszczenie, w którym w formie wystawy poznać możemy biografię pisarki oraz zapoznać się z jej twórczością (dostępne są stare wydania jej książek, cytaty z wybranych dzieł), obejrzeć jej portret oraz popiersie, podziwiać wyposażenie dworku z czasów dzieciństwa pisarki. Wizyta w tym miejscu zajmuje około 30 minut. Towarzysząca nam pani Dorota Eltman, dyrektorka Gminnej Bibliotece Publicznej w Rzgowie (która to instytucja sprawuje pieczę nad izbą), bardzo ciekawie opowiadała o recepcji twórczości autorki Księżniczki (1886) oraz o okolicznych miejscach związanych z pisarką. Za jej sugestią odwiedziliśmy znajdujący się w Sławsku zabytkowy kościół pod wezwaniem Świętego Wawrzyńca, w którym pisarka została ochrzczona. Warto do tego miejsca zajrzeć, gdyż jest ono bardzo urokliwe.

W Koninie z kolei znajduje się Szkoła Podstawowa nr 1, przed którą stoi pomnik pisarki. Niedaleko od niej znajduje się dworek, w którym zamieszkała około 1913 roku po powrocie z Warszawy (z którą związana była około 40 lat). Za twórczość literacką i służbę ojczyźnie została odznaczona Srebrnym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literackiej oraz Krzyżem Polonia Restituta i Honorowym Obywatelstwem Konina. Dom ten był pierwotnie majątkiem matki pisarki, Katarzyny Urbanowskiej de domo Modelskiej  – obecnie mieści się w nim Urząd Stanu Cywilnego. Na elewacji dworku przy ulicy noszącej imię pisarki znajduje się tablica pamiątkowa zaprojektowana przez Marikę Sypniewską z portretem Zofii Urbanowskiej (jeśli przyjrzymy się uważnie, dostrzeżemy tam Gucia przemienionego w owada...)







Rysunek dworku Urbanowskiej z lat międzywojennych (źródło: https://audiovis.nac.gov.pl/)

Warto również wstąpić na „konińskie powązki”, czyli cmentarz przy ul. Kolskiej. Na terenie tej wielkiej nekropolii znajduje się okazały pomnik pisarki, która zmarła w 1939 roku. Miasto jest bardzo dumne ze swojej wielkiej pisarki, upamiętniając jej osobę na tak wiele różnych sposobów.


Wielbicielem twórczości pisarki był Czesław Miłosz, który nazwał jeden ze swoich zbiorów poetyckich właśnie tytułem moralizatorskiej powiastki dla dzieci autorstwa konińskiej pisarki – Gucio zaczarowany (1884 [Z. Urbanowska], 1965 [Cz. Miłosz]). Książeczka ta została również wspomniana we wczesnym utworze poety zatytułowanym Młodość pana Twardowskiego (1914):

Nie wiem, czy skutkiem to jest tej książeczki,

Że mi się baśnie śnią ciągle o różach,

O złotych pszczołach nad łanami hreczki,

I o motylach, dalekich podróżach...

Morał straciłem cudownej powieści,

Nie wiem, czy wszystko pracuje na świecie,

Wiem jedno: wszystko jest cudownej treści

I w wieniec dźwięków i barwy się plecie,

Wiem, że sam chciałbym być takim motylem,

Żyć – w słońcu skonać, skonać – nad kwietnym badylem...

Warto przytoczyć wypowiedzi Jarosława Iwaszkiewicza, który w dzieciństwie zaczytywał się twórczością Urbanowskiej. W swoich dziennikach pod datą 25 czerwca 1945 roku napisał:

Każdy mnie pyta w Koninie: czy widział pan już domek Zofii Urbanowskiej? Oczywiście jest to pierwsze miejsce, dokąd miejscowi kierują przyjezdnych. Zabawny domek, zapadły w ziemię, dawniej przykryty cały dzikim winem, teraz obciętym i więdnącym na drewnianych balkonikach sczerniałych dachówek. Pamięć o Zofii Urbanowskiej przechowuje się tutaj jak o miejscowej świętej. Dobrze byłoby, gdyby każde z miasteczek miało takiego patrona lub patronkę. Przyznam się, że ze wzruszeniem patrzę na domek, gdzie czytała i pracowała autorka popularnych powieści dla dzieci i młodzieży. Na jej Guciu zaczarowanym uczyłem się czytać, sam jeden siedząc w kąciku, zaniedbany, podczas ciężkiej choroby mamy, ściskając tomik w żółtej okładce, który otwierał przede mną szeroki teren, był bramą wejściową do olbrzymiego świata książek. Siostry entuzjazmowały się potem ową Księżniczką, gdzie Urbanowska opisywała zapewne własne dzieje rozpieszczonej panny z zamożnego domu, która musi się zabrać do pracy przechodząc przez wszystkie etapy walk wewnętrznych i upokorzeń. Niedawno jeszcze dawałem moim córkom Księżniczkę do czytania. Kolory zbladły, powieść stała się historyczna, ale teza została zawsze aktualna. A Niezgodni królewicze? A Atlanta? Ileż wspomnień, ileż dziecięcej wdzięczności gromadzi się wokoło tego domku, otoczonego czcią mieszkańców Konina?

Niech ten piękny cytat zachęci wszystkich wielbicieli Urbanowskiej do odwiedzenia zarówno Kowalewka, jak i Konina; najlepiej latem, wtedy bowiem wielkopolska kraina rozkwita najpiękniejszymi barwami.


Dopisek z dnia 20 września 2020

Dodaję poniżej jeszcze dwie wypowiedzi wielkich poetów, aby podkreślić, jak wielki wpływ na ich twórczość miały przeczytane przez nich w dzieciństwie dziełka Zofii Urbanowskiej – z zewnątrz dość niepozorne, dziś zapomniane, a jednak – wciąż jeszcze mające swe oddźwięki tu i tam...


(Źródło: Z. Urbanowska, Gucio zaczarowany, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1989)

piątek, 3 lipca 2020

Światło w mroku / C.E.C. Weigall

Przedziwne dzieje wydawnicze przeszła książeczka brytyjskiej autorki C.E.C. Weigall zatytułowana Światło w mroku. To niewielkiej objętości dziełko, którego oryginalny tytuł brzmi The Red Light (1907), doczekało się w języku polskim w sumie pięciu wydań, z których ostatnie ukazało się jeszcze niespełna 30 lat temu. 

Okładka ostatniego wznowienia powieści przez gdański Graf w 1991 roku (w serii wydawniczej "Vive l'Amour")

Na wstępie należałoby nadmienić, iż osoba pisarki osnuta jest mgłami zapomnienia i możemy znaleźć o niej jedynie szczątkowe informacje. Pod inicjałami C.E.C. Weigall (bo taką formę jej nazwiska powinni podawać wydawcy – w Polsce z upodobaniem autorka ta nazywana jest C.E. Weigall,  co nasuwa na myśl postać Cecila Edwarda Weigall [1870–1955], prominentnego australijskiego prawnika) ukrywa się Constance Emma Cromwell Warner (1865–1951), po mężu Weigall. Pod koniec lat 80-tych XIX wieku zaczęła publikować w prasie swoje krótkie opowiadania, podpisując je albo CEC Warner, albo właśnie CEC Weigall, już po zamążpójściu (1888). Była ona również autorką wierszy, z których jeden – For My Lady Asleep – podpisany został w następujący sposób: „Malta, sierpień 1987”. Daje nam to dość cenną wskazówkę dotyczącą rozległych opisów życia towarzyskego Brytyjczyków przebywających na przełomie wieków właśnie na tej śródziemnomorskiej wyspie, na której toczy się również akcja omawianej przeze mnie powiastki.

Fabuła Światła w mroku – co krytykowała również polska prasa – jest trawestacją baśni o Kopciuszku, osadzoną w realiach wczesnego XX wieku. Biedna dziewczyna, wyhowywana przez arystokratyczną babkę w duchu wiktoriańskich cnów umiaru i wstrzemięźliwości, zostaje wezwana przez swego przebywającego na Malcie ojca – wojskowego, który założył tam nową rodzinę. Macocha to kobieta gnuśna i leniwa, niepotrafiąca zadbać ani o dom, ani o dzieci, ani o męża. Skromna dziewczyna wzbudza swoistą sensację już w czasie rejsu na Maltę – zauważa ją tam przystojny arystokrata, który z miejsca zaczyna starania o jej rękę. Bohaterka oczywiście zapewnia swojemu ojcu nieco wytchnienia, przybranemu rodzeństwu stwarza lepsze warunki życia, a jej rodowe nazwisko otwiera jej wszelkie drzwi, w tym do pałacu gubernatora. Czy jednak splendor życia na świeczniku, bezcenne klejnoty i blichtr życia towarzyskiego pozwolą jej zapomnieć o pozostawionej w Anglii prawdziwej miłości do ubogiego, aczkolwiek ambitnego młodego mężczyzny? Nie zdradzę zakończenia, chociaż z pewnością łatwo się go domyślić... Tym bardziej, że zubożały ziemianin wkrótce okaże się spadkobiercą niebotycznej fortuny...

Jedna z najwcześniejszych recenzji Światła w mroku; część artykuliku Książki "dla dzieci"... ["Gazeta Narodowa" R.52 [!], nr 281, (5 grudnia 1912)]

Jak wiele takich historii powstało w tamtych spokojnych, zdawałoby się – nigdy nie kończących się czasach, kiedy słońce nigdy nie zachodziło nad wielkim brytyjskim imperium? Powieść ukazała się co prawda już w czasach panowania Edwarda VII, jest jednak w swoim wydźwięku na wskroś wiktoriańska i, co tu ukrywać, dość urocza. Zabolało mnie jedynie to, iż autorka uśmierca dosłownie na ostatnich kartach powieści niewinne dziecko, którego nawet główna bohaterka nie jest w stanie wyrwać szponom śmierci...


Pierwsze polskie wydanie powieści nakładem wydawnictwa L. Fiszera [1912 rok]

Światło w mroku to jedyna powieść C.E.C. Weigall, która ukazała się w języku polskim. Co ciekawe, było to zdaje się jedyne tłumaczenie twórczości autorki na inny język! Autorką przekładu była znana nam już Maria Feldmanowa (w jej translacji wznawiana była wielokrotnie powiastka L.T. Meade W świecie dziewcząt), występującą również pod pseudonimem Eliza Warzycka lub Maria Kreczowska. Poniższa tabelka przedstawia znalezione przeze mnie wydania powieści.

Rok wydania
Wydawnictwo
[1912]
Ludwik Fiszer (Łódź)
[1923]
L. Fiszer (Łódź)
[1935]
L. Fiszer (Łódź)
1946
Księgarnia Stefana Kamińskiego (Kraków)
1991
Graf (Gdańsk)

Jak zatem widać, powieść ta czytana była we wszystkich w zasadzie okresach XX wieku: w zaborze rosyjskim, w okresie międzywojennym, po II wojnie światowej oraz już po 1989 roku.

Przedziwna okładka wydania powojennego nakładem krakowskiej księgarni Stefana Kamińskiego (1946)

piątek, 29 maja 2020

Co Kasia robiła w szkole / Susan Coolidge

Dość dawno temu pisałem o powieści Susan Coolidge, What Katy Did? (1872) - tytułowanej w polskich tłumaczeniach różnie, bo albo Co Kasia robiła? jeszcze w XIX wieku, albo też Po prostu Kasia już w latach 90-tych XX wieku). Wspominałem o tym, iż cały cykl autorstwa amerykańskiej pisarki składa się z pięciu części, w Polsce zaś ukazały się jedynie dwie pierwsze. Tak więc po bardzo długiej przerwie powracam dziś do Susan Coolidge i poświęcę dosłownie kilka słów drugiej części cyklu, zatytułowanemu What Katy Did at School (1873), w tłumaczeniu polskim  - Co Kasia robiła w szkole.

Okładka jedynego polskiego wydania powieści [połowa lat 30-tych]

Sama treść tej powiastki nie odznacza się niczym wyjątkowym w stosunku do pozostałych powieści pensjonarskich, jakie czytałem i których pisałem na blogu. Ta jest dość wczesna, bo napisana została ledwie trzynaście lat po zakończeniu wojny secesyjnej, pochodzi zatem z okresu, w którym tworzyła m.in. Louisa May Alcott. Kasia, dużo dojrzalsza niż w części pierwszej, wraz z młodszą siostrą – Clover (w wersji polskiej Koniczynka) - zostaje wysłana do szkoły dla dziewcząt w Nowej Anglii, gdzie poznają pensjonarki pochodzące z różnych miast i środowisk. Przeżywają tutaj cała masę przygód, począwszy od robienia sobie nawzajem niewinnych żarcików a na poważnych zatargach z ciałem pedagogicznym kończąc... Kasia w tej części pozostaje niejako w tle swojej młodszej siostry, która w kolejnych częściach cyklu stanie się główną bohaterką – widać to np. po tytule czwartej jego części, noszącej po prostu jej imię – Clover (1888).

Powieść wyszła w Polsce jedynie raz, i to z dużym opóźnieniem w stosunku do publikacji pierwszej części (miało to miejsce w roku 1875). Tłumaczką jej była Władysława Wielińska, znana miłośnikom twórczości L.M. Montgomery jako tłumaczka Dziewczęcia z sadu (Kilmeny of the Orchard, 1910).

Pozycja ukazała się w Bibljotece(!) Książek Błękitnych w latach 30-tych (niestety, wydanie nie posiada dokładnego datowania). Spójne wydane całości powieści składa się z dwóch części serii wydawniczej – numerów 181 oraz 182. Ilustracje (anachroniczne, bo ukazujące m.in. modę lat 30-tych XX wieku, nie zaś czasów, w których toczy się akcja powieści – bez mała półwiecza wcześniej) wykonał Józef Korolkiewicz.



Anachroniczne iustracje Józefa Korolkiewicza towarzyszące polskiemu wydaniu powieści

Ta część powieści nigdy nie została wznowiona. Obecnie jej wydanie jest praktycznie białym krukiem – nie posiada go nawet Biblioteka Narodowa.

czwartek, 30 kwietnia 2020

Maryla z Zielonego Wzgórza / Sarah McCoy

Kilka tygodni temu, kiedy rozpoczęła się nieszczęsna kwarantanna spowodowana korona wirusem, zakupiłem poprzez serwis bonito.pl kolejny prequel Ani z Zielonego Wzgórza L.M. Montgomery, który ukazał się na polskim rynku (parę lat temu opisałem na blogu pisany z perspektywy postaci Ani prequel autorstwa Budge Wilson zatytułowany Droga do Zielonego Wzgórza). Tym razem – jak sugeruje już sam tytuł powieści – przedstawione zostają nam losy rodziny Cuthbertów, w tym przede wszystkim Maryli, w okresie przed przybyciem Ani Shirley na Wyspę Księcia Edwarda. Autorką tego wydanego w 2018 roku dziełka jest Sarah McCoy, popularna pisarka amerykańska, której wcześniejsze powieści Córka piekarza i Dzieci kartografa dostępne są również na naszym polskim rynku wydawniczym.

Okładka polskiego wydania powieści z 2020 roku

Mimo tego, iż przeczytałem na temat Maryli… wiele pozytywnych opinii, sam nie mogę zaliczyć się do wielbicieli tej powieści. Rozumiem, że może ona wypełniać – skoro ma taki zamiar – pewną lukę w biografii Maryli, która szczególnie nam, czytelnikom XXI wieku, wydaje się bardzo intrygująca. To prawda, Maryla jest postacią wyjątkową, która z pewnością zasługuje na większą uwagę, a lakoniczne wzmianki o jej przeszłości obecne na kartach cyklu powieściowego L.M. Montgomery potrafią rozbudzić wyobraźnię… Jednak postać stworzona przez McCoy dla mnie nie ma z książkową Marylą zbyt wiele wspólnego, brak mi poczucia integralności tych dwóch kobiet. Autorka starała się dogłębnie zanalizować dzieciństwo i młodość Maryli pod kątem psychologicznym oraz socjologicznym – dlaczego tak bardzo obstaje ona (wraz ze swoim bratem, Mateuszem) przy konserwatywnych poglądach politycznych (w końcu pod ich wpływem Ania sama oświadcza, że będzie konserwatystką, mimo iż w swoim życiu postępuje zdecydowanie częściej jako liberał!), jaki wpływ miało na nią dość surowe wychowanie na gospodarstwie rolnym (jak wiemy od L.M. Montgomery, mieli oni z Mateuszem bardzo surowego ojca). Tego wszystkiego zabrakło mi u McCoy. Zielone Wzgórze z młodości Maryli nie jest bynajmniej miejscem surowym, na które zbawienny wpływ miało dopiero przybycie sieroty Ani w okresie, kiedy mieszkało na nim już tylko rodzeństwo Cuthbertów. Można odnieść wrażenie, że na tej farmie aż roi się od wszelkich gości i przygodnych włóczęgów! Nie mówiąc o strzelaninie, do której prawie że dochodzi pod sam koniec tego prequelu – wydarzenie takiej wagi z pewnością przetrwałoby w pamięci Maryli i byłoby wielokrotnie przywoływane w rozmowach z Anią. Przy czymś takim nawet psoty niesfornej Ani Shirley wydają się być po prostu nic nieznaczącymi błahostkami…

Integralności brakowało mi również w przypadku postaci Mateusza (ten u McCoy sprawia wyjątkowo antypatyczne wrażenie mruka i młodocianego pijaczka…) oraz Małgorzaty (Rachel) Linde (Lynde) – pochodzi ona z przebogatego domu nuworyszy, w którym wszelkie prace domowe wykonuje służba. Skąd więc Małgorzata znałaby wszelkie sposoby na wywabianie plam oraz przepisy na pieczenie placków?

Sarah McCoy

Autorka, jak podkreślają wszyscy czytelnicy i recenzenci, wprowadza wiele wątków z XIX-wiecznej historii Kanady. Mamy tu do czynienia z okresem znanym w historii Stanów Zjednoczonych (autorka jest wszakże Amerykanką) pod nazwą antebellum. Na południu utrzymuje się jeszcze niewolnictwo, a znany chociażby ze stron Chaty Wuja Toma (Uncle Tom’s Cabin, 1852) Harriet Beecher Stowe szlak Underground Railroad, prowadzący przez gospodarstwa mieszkających w Pensylwanii kwakrów na północ, do samej Kanady, kończy swój bieg częściowo właśnie w… starym, dobrym Avonlea. Główną działaczką jest ciotka Maryli, Elizabeth, będąca lustrzanym odbiciem jej zmarłej przedwcześnie matki – jest wszak jej siostrą bliźniczką, mieszkającą zaraz przy granicy, niedaleko wodospadu Niagara.

Znajdziemy tu też, niestety, kilka anachronizmów. Autorka na siłę czyni ze swoich postaci w pełni świadome postaci z XXI wieku – skąd bowiem protestanccy farmerzy z Wyspy Księcia Edwarda mieliby w pierwszej połowie wieku XIX znać pierwotną, indiańską nazwę swojej wyspy – Abegweit – i w dodatku podziwiać jej piękno i urok poetycki? Taka informacja nie należała w tamtym czy nawet późniejszym okresie do wiedzy ogólnej, nie wspominając o (delikatnie mówiąc) niechętnym stosunku potomków europejskich emigrantów wobec ludności rdzennej… Wystarczyłoby zacytować zdania, które znajdziemy w pierwszym tomie pamiętników samej Maud.

Nie chcę zdradzać w swojej opinii wszystkich wykorzystywanych przez autorką wątków historycznych – kto ciekawy, niech przeczyta (powieść jest sporych rozmiarów, polskie wydanie liczy ponad 440 stron). Jako samodzielna powieść Maryla… może mogłaby się dla mnie nawet obronić, jako prequel do cyklu L.M. Montgomery – niestety nie…

Tak jak nie chciałbym krytykować samej powieści czy jej autorki, muszę jednak (i niestety, chcę) skrytykować wyjątkowo niedbałe polskie wydanie tego dzieła. Wyszło ono bardzo niedawno – na samym początku roku 2020 nakładem wydawnictwa Świat Książki.

A do czego można było by przyczepić się na początku? Może by tak do tłumaczenia. Dokonała go pani Hanna Kulczycka-Tonderska. Podjęła ona dość dziwną i arbitralną decyzję (być może w porozumieniu z wydawcą) o podzieleniu w swej translacji bohaterów na dwie grupy: takich, którzy noszą imiona polskie, utrwalona tradycją wydawniczą cyklu (mamy więc Marylę, Mateusza, pozostała stara dobra Małgorzata Linde – zamiast żydowsko brzmiącej w polskim uchu Racheli; przyszły ojciec Gilberta to tutaj Janek Blythe!); druga grupa to postaci noszące oryginalne wersje imion anglosaskich (m.in. wspomniana Elizabeth – dlaczego nie Elżbieta?). Czy tłumaczka miała prawo tak postąpić? Tak, mogła – taką podjęła decyzję; można więc to jeszcze darować.

Sarah McCoy przywołuje kilka tytułów amerykańskich i kanadyjskich periodyków, które czytywane są przez młode panny w Avonlea (to takie mrugnięcie okiem do czytelnika, bo w wielu w nich publikowała później, na przełomie XIX i XX wieku, sama Maud): ich tytuły przywoływane są raz kursywą, a raz w cudzysłowie. Z tym należałoby zrobić porządek. Tutaj nie tylko tłumaczka, ale i redakcja nieco zawiodła. Ale i to można by od biedy odpuścić…

Horrendalnym jednak błędem, który wyjątkowo mnie raził przy lekturze, było nazewnictwo samej wyspy: wielokrotnie bowiem PEI, czyli Prince Edward Island (Wyspa Księcia Edwarda) pojawia się na kartach tej książki jako… Wyspa Świętego Edwarda! Czyżby kontaminacja poprawnej nazwy wyspy z Zatoką Świętego Wawrzyńca? Skąd taki dziwny błąd – zmęczenie materiałem to czy już po prostu niewiedza?

Jednak to jeszcze nie wszystko, bowiem ukoronowaniem tej listy błędów będzie – nieszczęsne – krótkie posłowie Od autorki; nie sama ona tutaj jednak zawiniła, ale niekompetentna polska redakcja wydawnictwa Świat Książki! Pokusiła się ona bowiem – a był to klasyczny strzał w kolano – na podanie przy tytułach cyklu powieści o Ani z Zielonego Wzgórza oraz „najbardziej znane w Polsce tytuły” poszczególnych części cyklu (ktoś zauważył przynajmniej, że bywają różne!) oraz daty ich pierwszych wydań. A tam… kompletny groch z kapustą – absolutny bałagan…


Wystarczy jeden rzut oka, aby dostrzec rażące błędy! I jaką odpowiedź znaleźć na proste pytanie: skąd się one tutaj wzięły? Czyżby w wydawnictwie Świat Książki nikt nie potrafił posługiwać się katalogami bibliotecznymi? Przecież takie informacje można znaleźć bardzo łatwo, szczególnie że cykl L.M. Montgomery opisany jest w tym momencie bardzo szczegółowo. Jeśli się nie chce zaglądać do katalogów, to można przecież zawsze znaleźć te informacje w Internecie, chociażby wpisując zapytanie w przeglądarkę. Kto tutaj zawinił? Bo chyba nie była to sama tłumaczka. Może była to Urszula Ruzik-Kulińska, widniejąca jako wydawca tego tytułu? A może Iwona Denkiewicz, redaktor prowadzący (dlaczego taka męska forma?) wespół z redaktorką, Marią Wirchanowską? Korekta, czyli Jadwiga Piller i Irena Kulczycka, również nie powinny się specjalnie chwalić pracą przy tym tytule (o tym było już powyżej…)

Dla szanownych wydawców jak i wszelkich czytelników, którzy chcieliby znaleźć poprawne informacje, prezentuję poniżej sprostowanie. Cyfry odnoszą się oczywiście do tytułów z listy przytoczonej w posłowiu.

I i II – te podane są prawidłowo, osoba tłumaczki, daty wydania powieści (aczkolwiek w przypadku pierwszej Ani... tom podzielony był na dwie części, które ukazały się odpowiednio w latach 1911/1912 (całość ukazała się jednak w zwartym wydaniu – to gwoli ścisłości). Wymienione zostały wydawnictwa, chociaż nieco niekonsekwentnie, gdyż informacje te zostały pominięte w przypadku kolejnych tytułów.

III – błąd horrendalny. Janina Zawisza-Krasucka owszem, przetłumaczyła tę część, ale wydała ją w 1931 (nie zaś w 1930!) w Retorze pod tytułem Ania na uniwersytecie (to najpopularniejsze, w zasadzie jedyne – z jednym wyjątkiem – współcześnie wznawiane tłumaczenie tego tomu). Ania z Wyspy to przekład autorstwa Andrzeja Magórskiego (Marcelego Tarnowskiego) z roku 1930, którego dzieje są tak skomplikowane, że pokrótce nie da się ich tutaj przytoczyć – ciekawych odsyłam do konkretnych publikacji na ten temat…

IV – to może trudna do znalezienia informacja (chociaż w internecie, na blogach, jest obecna!), ale Ania z Szumiących Topoli była wydana po raz pierwszy w Polsce jeszcze przed II wojną światową, w 1939 roku, a tłumaczką tej części była Maria Rafałowicz-Radwanowa. Tłumaczenie numer dwa, powojenne, autorstwa Aleksandry Kowalak-Bojarczuk, ukazało się nakładem Naszej Księgarni dopiero w roku 1977, nie zaś w 1959!. Przy okazji kwerendy wyszło szydło z worka – błędna informacja pochodzi z… wikipedii! Gratulacje raz jeszcze dla „redakcji”.

V – tutaj  bez błędów; data, wydawnictwo, tłumacz zidentyfikowane poprawnie.

VI – tak, ten tom ukazał się bardzo późno, szkoda jednak, że redakcja nie zamieściła nazwiska tłumaczki, Aleksandry Kowalak-Bojarczuk.

VII – bez błędów; było to jednak, o czym nie każdy zapewne wie, wydanie skrócone (bez ostatniego rozdziału).

VIII – kolejne horrendum. Rilla ze Złotego Brzegu ukazała się w tłumaczeniu Janiny Zawiszy-Krasuckiej jeszcze przed II wojną światową, nakładem Retora, już w roku 1933! Wydanie z 1970 (w jednym tomie z Doliną tęczy) było zresztą wznowieniem tego przedwojennego przekładu.

Szkoda, że w ten sposób zmarnowano tyle papieru...