Kiedy myślę o losach powieści The Lamplighter autorstwa Marii Susanny Cummins, łacińskie
powiedzenie habent sua fata libelli
wydaje mi się wyjątkowo prawdziwe. W tym
konkretnym przypadku te książkowe losy są zapewne ciekawsze niż sama powieść.
W czasach, gdy literatura amerykańska była nie tyle w
powijakach co w okresie wczesnego dzieciństwa, w roku 1854 Maria Susanna
Cummins, dwudziestosiedmioletnia pisarka urodzona w Salem w stanie
Massachusetts, stała się sławna dosłownie z dnia na dzień. Po wielkich
sukcesach westernów autorstwa Jamesa Fennimora Coopera, którymi zaczytywało się
pokolenie wielkich romantyków, w tym również Adam Mickiewicz, żadne inne dzieła
z etykietką „made in New England” tudzież „made in USA” nie uzyskały takiego
rozgłosu. A kto dziś czyta Marię Susannę Cummins? Nikt. Nawet studenci
literatury amerykańskiej są skutecznie zniechęcani do sięgania po jej
twórczość.
O czym więc jest The
Lamplighter? I dlaczego, mimo całej swej staroświeckiej kuriozalności, jest dla mnie ważny?
Opisana w powieści historia Gertrudy (zwanej Gerty),
rozgrywająca się na przestrzeni kilku lat, mogłaby być postrzegana jako
pierwsza tego typu opowieść skierowana dla młodzieży. W momencie publikacji
jednak tym sentymentalnym wyciskaczem łez zaczytywali się przede wszystkim dorośli.
Gertruda jest sierotą, która nie wie nic o swoim pochodzeniu, wykorzystywana
jest jako pomoc domowa przez swą straszną Nan (czy przychodzi wam na myśl
Kozeta z Nędzników Wiktora Hugo? The Lamplighter ukazał się 12 lat przed
monumentalnym dziełem Francuza). A więc mamy do czynienia z jedną z wielu
wersji baśni o Kopciuszku, dla którego wszystko zmienia się w momencie, kiedy w wyniku
nieszczęśliwych wypadków Gerty ucieka od strasznej opiekunki i zostaje przygarnięta
przez starego Truemana Flinta, miejscowego latarnika (w pewnym miejscu książki dowiadujemy
się, że akcja powieści osadzona jest w Stanach, w Bostonie). W jego skromnym
mieszkaniu zaczyna się dla Gerty nowe życie – poznaje ona życzliwych sąsiadów,
a podczas ciężkiej choroby roztacza nad nią swą opiekę lokalny anioł - niewidoma
dziedziczka fortuny, Emilia. Dojrzewając, Gerta rozpozna w synu sąsiadów miłość
swego życia, a w tajemniczym jegomościu podróżującym na statku w górę rzeki do
Saratogi – własnego ojca. Dowie się o swoim dziedzictwie i pozna niezwykłe
okoliczności, które doprowadziły do jej późniejszego położenia. Więcej szczegółów
zdradzić już nie mogę; jeśli macie ochotę, sięgnijcie po powieść.
Nathaniel
Hawthorne, autor m. in. Szkarłatnej
litery (The Scarlet Letter, 1850),
rówieśnik Cummins, wyrzekał publicznie na głupie, łzawe powieścidła, które
podbijały serca ówczesnej amerykańskiej publiczności, w wyniku czego wydawane
były w ogromnych nakładach. Miał na myśli przede wszystkim powieść The Lamplighter oraz Chatę Wuja Toma (Uncle Tom’s Cabin, 1851) innej wielkiej pisarki pochodzącej z
Salem, Harriet Beecher Stowe. Sukcesy wydawnicze obu pozycji były w
sentymentalnych latach 50-tych XIX wieku ewenementem również na skalę światową,
zawitały także do Europy (w Anglii powieść Cummins cieszyła się ogromną
popularnością). Tłumaczenia nie kazały długo na siebie czekać, polski przekład,
zatytułowany Latarnik z Bostonu (autorstwa
Seweryny Duchińskiej) wyszedł w roku 1860, sześć lat po premierze książki w
Stanach.
Strona tytułowa pierwszego wydania polskiego powieści z 1860 roku (tom I; źródła: Polona)
Tłumaczka, sama będąca w swoich czasach prominentną poetką i kobietą pióra, poprzedziła swoje tłumaczenie obszernym wstępem, w którym - jak to było w zwyczaju w epoce - tłumaczy, dlaczego postanowiła dokonać przekładu i opublikować powieść Marii Susanny Cummins. Ze względu na ograniczoną dostępność tego (ciekawego) tekstu zamieszczam go poniżej dla zaciekawionych. Warto wrócić uwagę na egzaltację tłumaczki, kiedy pisze ona o ideach przyświęcających małej Gertie.
PRZYPISANIE HANNIE Z
MAGNUSZEWSKICH WOJCICKIEJ
Mówiłyśmy z sobą nieraz — jak
smutna rzecz, że powieści nasze coraz bardziej stają się odbiciem samej prawie
ujemnej strony społecznego życia, jak gdyby życiu zabrakło kiedy barw pięknych
i czystych, jak żeby rozrzucone po Bożym świecie tu i owdzie światła, nie
równoważyły, a nawet nie przeważały o wiele barw ciemnych i mrocznych. Wszakże
jedna cicha cnota, jedna gorąca modlitwa, więcej odkupi zbrodni, i więcej dusz
pociągnie ku Niebu, aniżeli jeden występek przysposobi zwolenników szatanowi;
ztąd też, jeden obraz cnoty i miłości, skreślony z namaszczeniem i wiarą,
więcej sprawi dobrego, więcej uświęci ludzi, niżeliby ukazanie im ohydnych
brudów, nagromadzonych ze wszystkich śmietników społecznych zraziło ich ku
złemu. — Dlaczego więc powieścio-pisarze dzisiejsi zamiast stawiać nam przed
oczy ideał piękna i prawdy, zamiast pociągać nas siłą twórczego słowa, do
ukochania tego Boskiego piętna w człowieku, prześcigają się wzajemnie w
odmalowaniu złego, które nurtuje i podkopuje społeczeństwo? Dlaczego zamiast
orzeźwić spragnione piersi nasze czarą zdrowego i krzepiącego napoju, podają
nam czarę trucizny, która ma mieć niby uzdrawiająca siłę, ale która niestety,
zanim podźwignie jednę dzielnie uorganizowaną jednostkę, zabije tysiące
słabych! dlaczego zamiast podawać nam prawdę w lmi Chrystusa , z miło-ścią i
namaszczeniem, podają nam ją z szyderstwem i pychą? Ważne to są pytania, na
które trudno pobieżnie odpowiedzieć. Łatwiej zapewne burzyć niż odbudować,
katwiej obalać niż podnosić, łatwiej szydzić niż miłować. Łatwiej
przyzwyczaiwszy wzrok do ciemności, ścieśnioną źrenicą anatomizować złe
społeczne, rozbierać pojedynczo wszelkie odcienia brudu i kłamstwa ciążacego
światu, aniżeli spojrzeć w słoneczne prawdy oblicze i wskazać ludziom przez
siedmiobarwny pryzmat, jasność z niebios spływającą harmonijnie na świat Boży.
Tak podniosłe zadanie spełniła
jednak kobieta Amerykanka — panna Kumming. Wysnuła ona z wyobraźni czerstwej,
wykarmionej tchnieniem dziewiczych lasów jej ojczyzny, piękny obraz zawarty w
ramach społecznego życia. Głęboka znajomość ludzi odznacza tę pracę i wielką
jej nadaje wartość, a miłość z jaką autorka dopatruje wszędzie pięknej strony
człowieka, z jaką odkrywa ciche cnoty kryjące się nawet w głębi serc napozór
skażonych, jednają jej cześć i szczere współczucie. Umie ona po mistrzowsku
kreślić walko toczącą się w głębi ludzkiej piersi, urnie wskazywać wszelkie
stopnie, po których duch ludzki pcha się uporczywie w górę przez bóle,
cierpienia i krzyże, nęcony blaskiem prawdy; aż oświecony zwolna, wsparty
łaską, ogarniony jej Boską mocą, powstaje nakoniec zwycięzko z prochu ziemi i
na skrzydłach ofiary wzlata ku niebu, zkąd mu przyświeca wiekuiste światło
prawdy i miłości.
Postanowiłam przełożyć tę powieść,
chcąc ukazać, choć w słabem odbiciu polskiem czytelnikowi, piękne barwy tego
zamorskiego kwiatu. — Uczyniłam to zwłaszcza, pragnąc przysłużyć się matkom
rodzin, które zrażone tylu powieściami szkodliwie działającemi na wiek
młodociany, przez zbyt wczesne oswajanie myśli z brudami życia, nie śmieją
podać w rękę córek, książki lub gazety, z obawy, aby gorzkie a jadowite
lekarstwo zawarte wpowieści, nie rozwinęło w niewinnych sercach zarodu złego, a
zatem nie wpłynęło zgubnie na przyszłość młodego pokolenia.
Daj więc to dziełko bez obawy
córkom twoim, niech uroczy, a poważny obraz miłości rozraduje i ugodzi ich
serce — niech obraz walki i cnoty wskaże im całą piękność ofiary i zwycięztwa
nad sobą — niech oko ich z mglistego widnokręgu ziemskich marzeń, idąc w kierunku
wskazanym zdrowo w powieści — dostrzeże wysoko w górze, owe dobroczynne
światło, które nigdy nie gaśnie.
Przyjmij to przypisanie jako
dowód szczerej przyjaźni.
Seweryna z Żochowskich Pruszakowa
Warszawa, 14 Listopada 1855.
Pochlebne zdanie na temat powieści wyraził sam Franciszek Salezy Dmochowski, redaktor "Kroniki Wiadomości Krajowych i Zagranicznych"; w swym raporcie prasowym przedrukował wstęp tłumaczki - Seweryny Duchińskiej - i opatrzył krótkim komentarzem:
"Kronika Wiadomości Krajowych i Zagranicznych". 1859, № 16 (27 lipca) (Drugie Półrocze)
Również w "Kurjerze(!) Warszawskim" ukazała się wzmianka o publikacji książki, wychwalającej również "stronę moralną" powieści.
Dalsze dzieje The Lamplighter są równie fascynujące. Jeszcze w latach międzywojennych ukazało się wznowienie tytułu w nowym tłumaczeniu Janiny Buchholtzowej jako Latarnik. W tym tłumaczeniu powieść wyszła jednak w olbrzymim skrócie (około pięćdziesięciu procent tekstu pierwotnego - nie wiem, czy Buchholtzowa tłumaczyła już niepełną wersję, czy też polski wydawca dokonał koniecznych skrótów).
W okresie komunizmu powieść nie została wznowiona – mogły na to wpłynąć liczne inklinacje religijne, obecne praktycznie na każdej stronie (Emilia chce wychować Gertrudę przede wszystkim na dobrą chrześcijankę, naucza ją, że za wszystko winna dziękować Bogu itd.) Symbolika światła – jako boskiej opatrzności – zawarta jest już w samym tytule; to Trueman Flint zapala dla Gerty światło nadziei w postaci ulicznych latarni, a kiedy dziewczynka musi zasypiać samotna w ciemnym pokoju, pociesza ją widok gwiazd – latarenek Boga. Dopiero więc w roku 1993 powieść doczekała się kolejnego wznowienia przez gdańskie wydawnictwo Novus Orbis – w tłumaczeniu Buchholtzowej z lat 30-tych, jednak pod nowym tytułem, Tajemnica Gerty. Tytuł Latarnik zarezerwowany już został dla noweli Henryka Sienkiewicza (1881) i wśród młodych czytelników popadł w wieczną niełaskę jako obowiązkowa lektura szkolna…
"Kurjer(!) Warszawski". R.39, nr 159 (18 czerwca 1859) + dod.
Dalsze dzieje The Lamplighter są równie fascynujące. Jeszcze w latach międzywojennych ukazało się wznowienie tytułu w nowym tłumaczeniu Janiny Buchholtzowej jako Latarnik. W tym tłumaczeniu powieść wyszła jednak w olbrzymim skrócie (około pięćdziesięciu procent tekstu pierwotnego - nie wiem, czy Buchholtzowa tłumaczyła już niepełną wersję, czy też polski wydawca dokonał koniecznych skrótów).
Strony tytułowe, rewers oraz ilustracje anonimowego artysty w polskim wydaniu międzywojennym (Księgarnia J. Przeworskiego, 1932); anachroniczne potraktowanie postaci i ich strojów było stałą praktyką tego wydawnictwa, co służyło "odświeżaniu" starszych już tekstów
W okresie komunizmu powieść nie została wznowiona – mogły na to wpłynąć liczne inklinacje religijne, obecne praktycznie na każdej stronie (Emilia chce wychować Gertrudę przede wszystkim na dobrą chrześcijankę, naucza ją, że za wszystko winna dziękować Bogu itd.) Symbolika światła – jako boskiej opatrzności – zawarta jest już w samym tytule; to Trueman Flint zapala dla Gerty światło nadziei w postaci ulicznych latarni, a kiedy dziewczynka musi zasypiać samotna w ciemnym pokoju, pociesza ją widok gwiazd – latarenek Boga. Dopiero więc w roku 1993 powieść doczekała się kolejnego wznowienia przez gdańskie wydawnictwo Novus Orbis – w tłumaczeniu Buchholtzowej z lat 30-tych, jednak pod nowym tytułem, Tajemnica Gerty. Tytuł Latarnik zarezerwowany już został dla noweli Henryka Sienkiewicza (1881) i wśród młodych czytelników popadł w wieczną niełaskę jako obowiązkowa lektura szkolna…
Po prawej: okładka jedynego powojennego wznowienia powieści pod zmienionym tytułem (1993, wydawnictwo Novus Orbis)
Portrety urodziwej autorki, Marii Susanny Cummins
Gertruda jako dorosła panna reprezentuje wszystko to, co
przedwcześnie zmarła autorka-moralizatorka, Maria Susanna Cummins. Z
zachowanego portretu autorki cały czas bije jej (nie tylko moralne) piękno.
Droga Mario Susanno Cummins! Miałaś tylko 39 lat, kiedy odeszłaś z tego świata.
Dałaś mu jednak bardzo dużo, i mam nadzieję, że nie przejmowałaś się zbytnio
zjadliwą krytyką swych kolegów literatów. Bowiem przed Louisą May Alcott, przed
Susan Coolidge, przed Kate Douglas Wiggin, przed Frances Hodgson Burnett i w
końcu przed samą Lucy Maud Montgomery byłaś ty, przepiękna Mario Susanno, która
wierzyłaś nieugięcie w zwyciężające na tym świecie dobro i niosłaś tę mądrość w
swoich powieściach.
Ja znam książkę "Tajemnica Gerty". Nawet stoi w mojej biblioteczce ;) Niestety treści dokładnie nie pamiętam (bardzo dawno ją czytałam). Może powinnam ją sobie przypomnieć. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietna lektura na jesienny wieczór. Z tego co zauważyłem, wiele osób, które czytały tę książkę nie były świadome, z jak wielkim niegdyś dziełem miały do czynienia. To bardzo ciekawe doświadczenie, obcować z takimi "upadłymi imperiami".
UsuńDzięki Twojej notce przeczytam książkę "świadomie". Właśnie dopatrzyłam się, że książka wydana jest w serii "Powieści dla dziewcząt" i że jeszcze trzy różne powieści z tej serii stoją na półce i że... nie pamiętam o czym były. Czyli cztery jesienne wieczory już mam zajęte ;)
UsuńTym bardziej się cieszę! Właśnie dlatego chciałem się dzielić moimi przemyśleniami :-)
UsuńA ja się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga. A trafiłam "efektem domina" ;) Twojego bloga poleca Agnieszka z Pokrewne dusze a z kolei do niej trafiłam dzięki Bernadce z Kierunek Avonlea, a na jej bloga z kolei zawiódł mnie przypadek :)
UsuńI oczywiście będę zaglądać.
Bardzo mi miło i cieszę się. Sam też przeglądałem Twoje wpisy i są bardzo ciekawe. Pojawiają się wątki L.M. Montgomery :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za odwiedziny :) i miłe słowo. Jak już wspomniałam tutaj będę zaglądać bo ciekawe rzeczy się u Ciebie dzieją :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej się cieszę, zaglądaj jak najczęściej i komentuj! :)
UsuńKorciło mnie, żeby sprawdzić co pisano w prasie o książce. I jest coś w Polonie:
OdpowiedzUsuńhttps://polona.pl/item/19171660/1/
Postać polskiej tłumaczki jest też niezwykle barwna...
Brawo, bardzo dziękuję! To prawda, o tłumaczce również dużo można ciekawego powiedzieć. W tej recenzji zaciekawił mnie fragment o wiernym odwzorowaniu obyczajów amerykańskich - z dzisiejszej perspektywy jest to raczej baśń niż powieść obyczajowa...
Usuń